26 Jul 2008

Naoglądali się filmów

West Ham zakończył tournée po Stanach. To wie każdy. Porażka z drużyną MLS All-Star (tak, David Beckham) wcale jednak nie była najciekawszym wydarzeniem tej przedsezonowej przygody.

Najpierw świeże informacje (czytane głosem à la Mariusz Max Kolonko). Ligowy „dream team” soccera pokonał w Toronto angielskich gości 3:2, a mecz był umiarkowanie ciekawy. Bohaterem okrzyknięto Cuauhtémoca Blanco, a spotkanie okazało się marketingowym sukcesem. Soccer w Stanach ma potencjał, potrzebuje czasu. Wrażenia z pierwszej ręki można przeczytać tutaj, aczkolwiek polemizowałbym w wielu punktach z europejsko-imperialistycznym podejściem autora owej relacji do piłki nożnej w Stanach. Co leniwsi mogą od razu przejść do skrótu mecz z oficjalki MLS.

Wypad „Młotów” do USA wielu zapamięta z zupełnie innego powodu. Tydzień wcześniej, w niedzielę 20 lipca, angielski zespół spotkał się z zespołem Columbus Crew, gdzie nadal pracuje Robert Warzycha. Z boiska podobno wiało nudą, WHU łatwo wygrał 3:1. A ja nadal nie mogę znaleźć informacji, czy w spotkaniu wziął udział jeden z moich ulubionych południowoamerykańskich piłkarzy przełomu wieków - Guillermo Barros Schelotto. Co w tym wszystkim ciekawego? Otóż w przerwie mecz grupa 100 fanów Crew starła się z 30 kibicami West Hamu! Dogrywka odbyła się poza stadionem, już po meczu. Felietonista Guardiana retorycznie pyta, czy piłkarski chuliganizm w końcu dotarł do USA. „W końcu”?! Tym nie mniej, zachęcam eksplorację mojej notki z marca o problemach, na jakie natrafiają sportowi fani w Stanach.

Abstrahując na moment, pamiętam przerwy meczów w Polsce i uderzyła mnie różnica kulturowa z Anglią. W Polsce gwizdek sędziego na zejście piłkarzy do szatni uruchamia kibiców. Znudzonych miernotą piłkarzy, chcących (ni mniej ni więcej) własnymi rękoma zadecydować o wyniku spotkania. Stadion wybucha na nowo, tym razem dosłownie. Pałki, gumowe pociski, gaz. Na Wyspach przerwa to czas uspokojenia i wyciszenia. Większość widzów opuszcza trybuny by skorzystać z punktu gastronomicznych, bądź toalet. Ci, którzy zostali, zaczytują się w programach meczowych lub na telebimach oglądają skrót pierwszej połowy. Bijatyk, burd – brak. Może właśnie nowoczesne stadiony są kluczem do ucywilizowania chuliganów i powstrzymania eskalacji przemocy na trybunach? To nie jest obecnie największy problem polskiej piłki (ekhm), ale myśląc o następnych 10 latach infrastruktura to podstawa.

Wróćmy do wydarzeń z ubiegłego tygodnia. Jak podkreśliła brytyjska prasa, Columbus Crew i tak idealnie pasuje na nazwę ekipy chuligańskiej (ang. crew – ekipa, załoga, banda). Ale lokalni fani poszli dalej. Po kasowym przeboju filmu „Green Street Hooligans” za Wielką Wodą (choć początkowo nosił tam nazwę „The Yank”), kibice z Ohio nazwali się... Hudson Street Hooligans! Co prawda o ich wyczynach jeszcze nie słyszałem (a dzieje się, dzieje), ale na spotkanie z „Młotami” byli podwójnie zmotywowali. Po pierwsze, zapewne oczekiwali przyjazdu prawdziwego „Inner City Firm” w ich rodzime strony, po drugie na zachód od Columbus znajduje się małe miasteczko... London. To brzmi niemalże jak mecz derbowy :-)


No comments: