31 Mar 2009

Pędzące Jurostary

Nad podzielonymi na równe części polami unosi się jeszcze poranna wilgoć, a ja pędzę pociągiem na lotnisko Schiphol. Obok mnie usiadł pewien pięćdziesięcioletni Holender i zaczęliśmy gawędzić. Ów dyrektor jakiegoś muzeum historycznego w Amsterdamie dumnie opowiadał o swoim synu, w moim wieku de facto, który właśnie wrócił z konferencji geograficznej na południu Niemiec. Dobrze trafiliśmy w temat. Dzień wcześniej skończył się pięciodniowy WorldMun 2009, w który brałem udział.

Ów jegomość (wybaczcie moje maniery - jeszcze zaspany się nie przedstawiłem, ani nie zapytałem o godność) dzielił się spostrzeżeniami o współczesnej Unii Europejskiej oraz możliwościami, jakie otwiera ona przed młodym pokoleniem. Naszym pokoleniem. Cztery filary współczesnej Europy otworzyły niemal wszystkie granice; podróżowanie oraz pracowanie stało się banalnie proste i uniwersalnie dostępne. Wszystko zależy od chęci i ambicji jednostek, a "the sky is the limit", jakby powiedzieli nadal eurosceptyczni Brytyjczycy. O smakowaniu owoców z tej kiści europejskiej integracji słyszałem już wielokrotnie rozmowach z Rodzicami i Bliskimi. Nie dalej jak miesiąc temu, jeden z moich wykładowców wskazał na aulę pełną studentów mówiąc, że to my jesteśmy przyszłością Starego Kontynentu. Mobilni, znający języki, nie bojący się zmian otoczenia.

Współczesna generacja, niczym Eurostar, szybko pokonuje wzdłuż i wszerz Europę - pola Beneluksu, Kanał La Manche, podnóża Alp. Nie pamiętając nawet, że kiedyś było inaczej.

Kolację zjadłem w Hadze, na party pojechałem do Amsterdamu. Następnego dnia byłem już umówionym ze znajomymi na lunch w nadmorskiej kawiarence w Brighton, aby przedyskutować pomysł wypadu na kilka dni "w stronę słońca", na południe Europy. Większość delegatów na haski WorldMun, przed powrotem w rodzinne/uczelniane strony, znowu rozjechała się po całym kontynencie. Skandynawia, Alpy, Europa Wschodnia, Bałkany, wybrzeże Morza Śródziemnego - aby wymienić tylko najbardziej oczywiste kierunki i nie wspominać tych, którzy polecieli do Azji czy za Ocean. Sam też pewnie byłbym teraz gdzieś w drodze, gdyby nie koncert Simply Red podczas ich pożegnalnej trasy koncertowej. Zagonieni (zalatani? zajeżdżeni?) zapominamy, jak poszerzyły się horyzonty możliwości i wyborów; a także formy kształtowania osobowości oraz przyszłych ścieżek - kim jesteśmy, kim być chcemy.

Konferencja, o której wyżej wspominałem, była stymulacją obrad różnych międzynarodowych komisji, głównie zrzeszonych wokół Organizacji Narodów Zjednoczonych. Model United Nations (MUN) cieszy się coraz większym zainteresowaniem, tym razem znowu pobito rekord – 2500 delegatów. Warto dodać, że pierwsza na światową skalę edycja harwardzkiej konferencji miała miejsce w Polsce - w Międzyzdrojach (1992r). Śmiało padały hasła mówiące o generacji przyszłych liderów. "Moja" Światowa Organizacja Handlu dyskutowała kwestie barier handlowych i wyrównaniu szans między globalnym Południem a Północą. Smaczku dyskusji dodawał zapewne fakt, iż przyszło mi reprezentować Wenezuelę. Nie brakowało pokazywania palcem na Stany Zjednoczone, czerwonych krawatów, cytatów z Josepha Stiglitza oraz anty-imperialistycznych określeń. Nieco wysublimowana forma rozrywki oraz praktycznego treningu dla młodego pokolenia.

Konferencja była też znakomitą okazją, aby zdobyć kolejne argumenty w dyskusji „Holandia a Niderlandy”. Nederlands składają się z 12 prowincji. Dwie z nich są zarazem najbogatsze i najpopularniejsze historycznie – Holandia Północna (Amsterdam) oraz Południowa (Haga, Rotterdam). Reprezentacji Holandii nie reprezentuje więc całego narodu, a jedynie sześć milionów mieszkańców tychże prowincji. Miło się zaskoczyłem, kiedy znalazłem specjalnie poświęconą temu zagadnieniu podstronę na Wikipedii. Podobny błąd popełnia się także względem Wielkiej Brytanii. Anglia, wszak, nie jest wyspą. Kiedy będziecie pędzić Eurostarem przez Europę i przypadkowo zagadany towarzysz podróży powie, że jest z Holandii, dopytajcie: „Czy aby na pewno?

PS. Nie napisałem m.in. o:
  • Fryzjerze, którzy zachwycał się nazistami;
  • Muzułmaninie w koszulce Ajaksu, który krzyczał na placu Dam, że nienawidzi Jezusa;
  • Zakurzonym mieście nad kanałami;
  • Zakazu sprzedaży alkohol wysokoprocentowych po 17.
  • Nie-wizycie w muzeum Van Gogha

18 Mar 2009

Nikogo nie zgwałcił

Mieszkam w Anglii, ale sprawa, choć lokalna, dotarła do mnie z Polski. Najpierw poprzez Warszawę, a następnie Kraków. Wśród angielskich znajomych temat kontrowersji wokół wypowiedzi Alana Pardew podczas niedzielnego "Match of the Day 2" w żaden sposób nie jest ciekawy. BBC, zgodnie ze swoją polityką informowania o wszystkich skargach złożonych na korporację, opublikowała oficjalne przeprosiny za określenia walki o piłkę mianem "gwałtu". Dopiero wówczas, w poniedziałkowe popołudnie, o sprawie napisały wszystkie angielskie media. A dalej sprawa była tylko wyolbrzymiana.

Powiedzieć, że "nas zgwałcili" w kontekście futbolowej rywalizacji to rzecz absolutnie normalna w Anglii, acz potoczna. Przegrywasz do przerwy 0:3, a drużyna przeciwna z defensywy robi ser szwajcarski : "oni gwałcą nas!" - ktoś w końcu krzyknie, aby uzmysłowić kolegom z zespołu, że to najwyższy czas wziąć się w garść i zacząć walczyć, grać lepiej, etc.

Nie bronię określania "gwałtu", ale Anglia to w jakiś sposób kraj politycznie 'ponad-poprawny'. Te 35 osób, które złożyło skargę, jest promilem widzów MotD2. Zakładam się, że na 99 procent byli to członkowie tak protestującej "Rape Crisis England and Wales" - ich grupa na samym facebooku liczy prawie półtora tysiąca członków. Wystarczyło napisać do nich wiadomość, aby kilka, lub 35, osób zareagowało... Fani piłki nożnej (kobiety bądź mężczyźni) piłkarskie określenie "gwałtu" znało wcześniej.

Co więcej, gdyby o sprawie nie napisało samo BBC to nikt by się nie zorientował, że wypowiedź Pardew wywołała jakieś kontrowersje. Dopiero po opublikowaniu oświadczenia, pozostałe angielskie gazety wrzuciły informacje na swoje strony internetowe. Dzień później, we wtorek, poszło to do druku - po 40 godzinach od kontrowersji na antenie. Jakoś strasznie problem wyolbrzymił w Polsce Onet. De facto, w ten właśnie sposób dowiedziałem się o sprawie.

Są duże szanse, aby Alan Pardew nadal pojawiała się w "MotD", choć i tak nie bywał tam często. Jonathan Ross, po żenującej aferze wespół z Russellem Brandem, i ponad 1500 zażaleniach, utrzymał pracę w BBC. Inna sprawa, że British Broadcasting Corporation niedawno wyrzuciła na bruk córkę baronowej Thatcher, Caroline. Intencje miała dobre, ale nie wszystkim podobało się metaforyczne porównanie/opis czarnoskórego tenisisty z maskotką, podobno nacechowaną rasizmem. Nie przeszkodziło to massmediom przez kolejne kilka dni powtarzać jakże obraźliwego słowa "golliwog" - w celach informacyjnych rzecz jasna.
(fot. Daily Mail / Złapany na gorącym uczynku, gwałciciel Michael Essien )

16 Mar 2009

Coś więcej

Morten Gamst Pedersen do granic możliwości rozciągnął próby wymuszania rzutów karnych. Kilka tygodni temu było mi strasznie szkoda tak Norwega, jak i ekipy Blackburn. Dzielnie walczyli na Old Trafford, a sędzia nie odgwizdał im słusznego karnego. Moja sympatia i życzliwość zostały jednak brutalnie rozwiane w sobotę, oglądając mecz Rovers na Emiratach. Pedersen "poleciał" i "odleciał" myśląc, że ktoś da się nabrać.

Lubię się zgadzać z Alanem Shearerem, ale jego komentarz o "najgorszym nurkowaniu jakie widział" może posłużyć za dowód na anglocentryczny sposób myślenia "tutejszych". Prawdę mówiąc, to jest materiał na dłuższą historię. Jeżeli w angielskich gazetach/mediach pojawiają się jakiekolwiek rankingi czegokolwiek (mam nadzieję, że brzmi to wystarczająco ogólnie), można na ich podstawie wywnioskować, że świat kręci się do okoła Londynu. Kopernik, słyszałeś? Opinia byłego snajpera m.in. Blackburn właśnie była niesamowicie typowa. Na liście 10 najładniejszych bramek, 5 padło w Anglii, a zwycięska musi być z meczu Anglików na MŚ lub finału FA Cup. Mówimy o modelkach - najładniejsze są zawsze z Anglii, ewentualnie są dziewczynami angielskich piłkarzy. Najlepsi politycy w historii? Większość premierów Wielkiej Brytanii ma tam miejsce, nawet jeżeli o nich nigdy nie słyszeliście. Przykładów mogę mnożyć i mnożyć. Choć naturalnie w tym samouwielbieniu przewodzi bulwarowy the Sun (mają nawet specjalną zakładkę dla wszelkich rankingów), to w rywalizacji dzielnie pozostają "poważne" tytuły, z the Timesem i Guardianem na czele grupy pościgowej.

Naprędce kończąc ten wątek, przypomnę Shearerowi, że Pedersen ze swoim upadkiem nadal mógłby czyścić buty dla Alberto Gilardino. Co więcej, ówczesny napastnik AC Milan próbował popełnić tę zbronię przeciwko kibicom i piłkarskiemu fair play na brytyjskiej ziemi. W Szkocji, dokładnie. Na szczęście - nie udało się. Ale tak Włoch, jak i Norweg, zasługują na Nagrodę Darwina w kategorii: "Najśmieszniejsze próby wywalczenia rzutu karnego". Z drugiej strony, jak długo można tolerować boiskowe oszukiwanie? Nie, nurkowanie nie jest elementem współczesnej piłki nożnej i nie trzeba się z tym godzić.

Jestem winien sobie i moim Czytelnikom relację z niedzielnego meczu z Manchesterem City oraz z wyprawy kilkanaście dni temu do Portsmouth. Obie, wierzę że ciekawe nie tylko dla mnie, nie dadzą się napisać, dopóki nie będę miał spokoju duchy ze sprawami uczelnianymi. Rozpoczyna się ostatni tydzień wiosennego trymestru, po którym nastąpi miesięczny rozbrat z murami akademii. Taki ten brytyjski system szkolnictwa wyższego pod rządami New Labour - skasować jak najwięcej pieniędzy za jak najmniej godzin zajęć oraz tygodni nauki.

Odchodząc od anglocentrycznego spojrzenia na futbol, zaciekawił mnie ostatnio opublikowany na polskiej blogosferze filmik o irakijskim futbolu i jego "potyczce" z terroryzmem. Ambitna PR-owa próba walki o zmianę zagranicznego wyobrażenia o krajowej sytuacji polityczne ("Terrorism has no homeland"), w mniejszym stopniu - podejścia do sportu w tym kraju. Wysiłek o tyle ciekawy, co nieudany. BBC doniosło dziś, że w Iraku kibic zabił piłkarza podczas meczu. Sytuacja niecodzienna, bowiem ofiara była podobno o krok od strzelenia gola. Ile w tym prawdy, nie wiem, ale wielbiciele jakże brytyjskiego czarnego humoru powiedzieli by, że jedna z drużyn ma bardzo skuteczną linię obrony.

Piszę to myśląc choćby o meczu reprezentacji Polski w Irladnii Północnej, oraz fanach Celtiku i the Gers, którzy znowu okładali się pięściami przed i po finale Pucharu Ligi. Tak mi się tli w głowie, że element piłkarski jest cały czas ważnym elementem układanki "religia a terroryzm", choć w duchu wolę wierzyć, że to tylko "najważniejsza z nieważnych rzeczy".

Dla ciekawskich jeszcze wspomnę, że ostatnio na facebooku próbowałem połączy z futbolem:
Tak przy okazji, czy tylko ja nie mogę się doczekać premiery fabularnej ekranizacji wydarzeń podczas burzliwych 44 dni Briana Clougha w Leeds? The Independent opublikował niedawno ciekawy artykuł o "The Damned United".

2 Mar 2009

Literówka

Roque Santa Cruz spokojnie mógłby być uznanym bohaterem dzisiejszej potyczki z Hull City. Jego Blackburn Rovers wygrało 2:1, a Paragwajczyk był motorem napędowym wszystkich ataków gości z Lancashire. Sęk w tym, że widzowie na KC Stadium widzieli snajpera grającego z numerem 9 i napisem "SATNA CRUZ".

Wpadka specjalistom od sprzętu w drużynie Rovers nie zdarzyła się po raz pierwszy. Jak sięgam pamięcią, niedawno David Bentley mógł się przekonać, że przeliterowanie jego nazwiska okazało się dla kogoś zbyt trudnym zadaniem. Zrobiłem mały internetowy research i znalazłem więcej pomyłek, z wielbłądem w godle Crystal Palace w roli głównej.

Link 1
Link 2

Nikt już nie może wygrać mistrzostwa Anglii, a jedynie Manchester United, w przypływie jakiegoś wielkiego odpływu mocy i energii, może je przegrać. Choć podopieczni SAF-a w ten weekend ligowo nie grali, to wszyscy rywale podłożyli im się niemalże perfekcyjnie. Liverpool przegrał tam, gdzie Chelsea wygrała 5:0, Aston Villa wypluła dwie bramki przeciwko outsiderom, a Arsenal znowu (znowu!?) bezbramkowi zremisował. Tylko ta okropna Chelsea, a w zasadzie Frank Lampard, uciułała trzy punkty w doliczonym czasie gry przeciwko zespołowi, którzy nigdy nie wygrał z zespołem z Wielkiej Czwórki. Ale zaraz, przecież G4 zaraz i tak nie będzie! Choć wierzyć mi się w to nie chce, kiedy widzę, że Martin O'Neill gra tylko jednym garniturem, choć sam cały czas nosi bluzę rugby.

Po tym perfekcyjnym weekendzie, United idzie na perfekcyjny sezon, choć z pewnością bardziej żałują teraz porażki w Monako kilka miesięcy temu. Wygrane z Portsmouth, Quito oraz Tottenhamem dały piłkarzom z Manchesteru już trzy trofea w tym sezonie, a mamy dopiero początek marca. Na szczęście, wygranie pozostałych rozgrywek może być tylko trudniejsze. W Pucharze Anglii United jedzie zmierzyć się z Fulham na Craven Cottage. A tam gospodarze są niesamowici w tym sezonie i walczą niemalże jak Polacy na Jasnej Górze. W Lidze Mistrzów na drodze "Czerwonych Diabłów" stoi José Mourinho, a on już wie jak wygrywać z klasą na Old Trafford. Natomiast w Premier League przed ManUtd trudne przeprawy u siebie z Liverpoolem, Aston Villą, Tottenhamem, Man City oraz Arsenalem. I tak łatwo, jak z Chelsea, już nie będzie.

Jest jeden gość, który po finale Pucharu Ligi na Wembley będzie znowu lamentował pod nosem. Figurował w składach United na wszystkie pucharowe finały, a nie zagrał nawet minuty. Nie dostanie też medalu za ligowe mistrzostwo, bowiem znowu nie zagra wymaganych dziesięciu meczów. Być tak blisko tych tryumfów, a zarazem tak daleko, choć nadal mu wypominają gola straconego z dwustu metrów przeciwko Portoryko. Tomasz Kuszczak mógł bronić dziś przeciwko Tottenhamowi, ale pogrążył go ostatni występ przeciwko Blackburn tydzień temu. Szczerze uważam, że chyba skończyła się wówczas jego kariera na Old Trafford, a dzisiejszy występ Bena Fostera w pierwszym składzie tylko to potwierdza.

Chelsea nadal cierpi z powodu przedsezonowego przygotowania Luiza Felipe Scolariego. Właściwie, braku jakiegokolwiek. Jeżeli jest 60. minuta meczu to możecie być pewni, że piłkarze "the Blues" zaczną umierać na boisku. Umierać z wycieńczenia. W środę byłem na meczu z Juventusem i wysoko na East Standzie czułem jak gracze w niebieskich trykotach ciężko sapią próbując złapać tchnienie. A Włosi raz po raz atakowali, stratę gola zaklinałem conajmniej kilkakrotnie. Dlatego zadziwiło mnie nie trafienie Oliviera Kapo (pamiętacie jak oddał swojego Merola dla juniora po spadku Birmingham City do Championship?), a odpowiedź w końcówce Lamparda. Strasznie nienawidzę tego tłumionego w sobie uczucia, że za każdym razem, kiedy strzela bramkę, myślę o tych 150 tysiącach funtów, które zarazem zarabia tygodniowo. Niech historia oceni moralność tych pieniędzy.

Nie trzeba być z Baker Street, aby dostrzec, że mało się dzieje ostatnio na tym blogu. Proszę mi wybaczyć, ale postawiłem sobie kilka ambitnych celów na uczelni, z którymi chcę się wywiązać przed Wielkanocną przerwą. Dlatego zaczytany jestem w temacie lustracji oraz wpływu WTO na rozwój krajów tego świata. W obu zagadnieniach, nadal niejasnym jest, kto jest zwycięzcą, a kto przegranym współczesnych przemian. Futbol przy tym wydaje się banalnie prosty.