6 Jul 2008

Wielki dzień Brytanii

Imprezy sportowe wszelakiej maści gdzieś jednak muszą zostać rozegrane. Raz na tysiąc lat zdarzy się to w Polsce (vide 2012 rok), ale przecież ważne wydarzenia dzieją się niemal codziennie. Dzisiejszy dzień dla przeciętnego Brytyjczyka będzie normalną niedzielną. Ładna pogoda, GP Wielkiej Brytanii na Silverstone oraz finał Wimbledonu mężczyzn.

To jak mieszkać w mieście turystycznym i przyzwyczajonym do tego faktu, nie doceniać szczęścia, jakie się ma. Szczerze, sam dopiero ostatnio na to wpadłem, myśląc jak się wyrwać gdzieś nad Morze Śródziemne. "Chwila, przecież mieszkam w miejscu, gdzie turyści przyjeżdżają rozkoszować się miastem, widokami i pogodą!" Wszak lato w Brighton naprawdę jest piękne. Podobnie mają Brytyjczycy i wszystko się rozbija o historyczny już imperializm w myśleniu obywateli tego mocarstwa. Tutaj, gdzie słońce nigdy nie zachodzi, a w piłkarskim języku każdy:
  • potrafi wymienić pierwszą "jedenastkę" reprezentacji Anglii,
  • zna cały przebieg kariery Davida Beckhama,
  • regularnie ogląda Premiership choć się nią nie interesuje,
  • wymienia ManUtd i Scousers w gronie Top 5 klubów świata,
  • na angielskich mediach opiera swoją wiedzę.
Jeszcze kilka punktów bym wyliczył, ale choćby ze względu na porę, kolokwialnie się wyrażając, odpuszczę sobie.

I chociaż to nie futbol będzie głównym aktorem dzisiejszego dnia w sportowym świecie, oczy wszystkich fanów będą zwrócone na Wielką Brytanię. Warto tutaj wspomnieć, że przy okazji Grand Prix F1 mówi się nie tylko o Lewisie Hamiltonie (błędne koło, bowiem i tak przegra ze względu na presję lokalnych mediów, które w gruncie rzeczy chcą dla niego dobrze), ale rychłych przenosinach na Donington Park.

Kiedy przeniesiono wszystkie ważne imprezy piłkarskie z Wembley do Cardiff, fani jakoś się z tym pogodzili tylko dlatego, iż było to wyjście tymczasowe. Silverstone to świątynia brytyjskich sportów motorowych, którą teraz trzeba będzie na dobre opuścić. Z winy samych lokalnych organizatorów, co jest wszędzie podkreślane. Trochę ciszej w tle mówi się, że ktoś zainwestował w te przenosiny sporo pieniędzy. Tak czy inaczej, ostatnie siedem wyścigów zawsze wygrywali obcokrajowcy i nie zapowiada się, aby dziś ta passa został przerwana. Jest to najdłuższa taka seria w sięgającej lata 20. ubiegłego stulecia historii GP Wielkiej Brytanii. Porównanie z piłką nożną wydaje się więcej niż oczywiste.

Tymczasem w dwie godziny po rozpoczęciu wyścigu na Silverstone, na Wimbledonie zmierzą się bez wątpienia dwaj najlepsi tenisiści dostatnich lat. I choć w Wielkiej Brytanii mogą kibicować Rafaelowi Nadalowi jak bardzo tylko może, to Roger Federer jest maszyną do wygrywanie tego turnieju. Widząc zachowanie oraz grę Szwajcara na korcie, wydaje mi się, iż jest to tenisowy odpowiednik wymarzonego piłkarza do drużyny prowadzonej przez José Mourinho. Bez zbędnych finezji, kiedy nie ma takiej potrzeby, wprost do celu - zwycięstwa. Ostatni Brytyjczyk, który wygrał Wimbledon, zmarł w 1995 roku, mając prawie 86 lat. Fred Perry w finale Wimbledonu AD 1936 pokonał gładko Gottfrieda Alexandera Maximiliana Waltera Kurta Freiherra von Cramma (uffff! to jedna osoba, a nie cała rodzina!) z... Trzeciej Rzeszy. Dużo się w międzyczasie na geopolitycznej mapie pozmieniało, a jak o Brytyjczykach w finale naprawdę słyszało już niewielu.

No comments: