25 Nov 2008

Maradona w formie

Aż się zdziwiłem, że nikt tego wcześniej nigdzie nie wrzucił. Nic piłkarsko nie wścieka Anglików bardziej, niż "Ręka Boga" z 1986 roku. Nikomu chyba sytuacji przytaczać nie trzeba.

Kiedy więc przy okazji meczu ze Szkocją, na Wyspach zawitał Diego Armando Maradona, asystent selekcjonera George'a Burleya (de facto, tego jedynego wierzącego w Grzegorza Rasiaka), Terry Butcher, buńczucznie zapowiadał, że ręki argentyńskiemu magikowi nie poda, ba! nawet się z nim nie przywita.

Maradona, zapytany po meczu o tę sytuację, z rozbrajającą szczerością (i miną) odpowiedział pytaniem: ¿Quién es Butcher?

Warto rzucić na to okiem :)

Butcher, legendarny po meczu ze Szwecją 6 września 1989 roku, w angielskich mediach pojawiał się ostatnio także w kwestii innego Terry'ego, Johna. Czy kapitan Chelsea naprawdę jest na dobrej drodze do stania się najwybitniejszym lwem z opaską na ramieniu? Choćby po meczu przeciwko Niemcom, wielu twierdzi, że tak. Nic dziwnego, że Mancherster City oferuje za niego 60 milionów funtów. Jeżeli już News of the World pisze o czymś "incredible", to w rzeczy samej, musi to być "incredible" :) Inna sprawa, że to nowe i dziwne doświadczenie w życiu kibiców Chelsea, bać się wykupienia największej gwiazdy przez megabogatego rywala. Pomimo iż arabska oferta i tak spali na panewce. Ale już decyzji np. Ashleya Cole'a pewien bym nie był.

Ostatnio przedstawiałem muzykę Johnny'ego Clegga jako entré do MŚ w RPA. Z ostatnich doniesień wynika, że droga do tej imprezy wydaje się dłuższa niż planowano. Trudno się dziwić, jeżeli nawet londyński ratusz przyznaje, iż wiedząc o nadchodzącym kryzysie ekonomicznym, wycofałby kandydaturę na organizatora Olimpiady w 2012. Taka jest reakcja piątego gospodarczego mocarstwa świata. Ciekawe, co ma powiedzieć polski rząd?

Wszystkimi informacjami o ewentualnym fiasku w Południowej Afryce w jednym kraju na pewno się i tak nie przejmują. Dla Claudio Pizarro (gdziekolwiek jesteś, drwalu!) upiekły się zabawy z prostytutkami.

23 Nov 2008

Wywiad z Fabiańskim

Aż sam się sobie dziwię, że nie udało mi się wrzucić notki o moim spotkaniu z polskim bramkarzem Arsenalu wcześniej, de facto nie powinienem był z tym tyle czekać!

Zaczęło się niewinnie, kiedy wysłałem akredytację na mecz Pucharu Ligi Arsenal - Sheffield United. Gospodarze pewnie wygrali 6:0, a Łukasz Fabiański zaliczył kolejny pewny występ z opaską kapitana. Udało się zamienić kilka słów po meczu, ale byłem świadom, iż rozmowa mogłaby być znacznie dłuższa i bardziej interesująca. Na propozycję wywiadu odpowiedź dostałem mailem kilka dni później od rzecznik prasowej „Kanonierow”. Zaproponowany termin, 14 listopada wydawał się być odległy, i choć przystałem na niego i zapisałem w kalendarzu, na długo zapomniałem.

Ośrodek treningowy Arsenalu jest bardzo sprytnie ukryty w sennym hrabstwie Hertford, nieopodal miasta Saint Albans. Zwykła droga lokalna, zabudowana po jednej stronie piętrowymi domkami mieszkalnymi. Kilka kręcących się po okolicy chavsow, przystanek autobusowy tylko w jedna stronę, pole... Summa summarum, nic specjalnego, gdyby tuż obok nie było kilku boisk treningowych, potężnej hali oraz kilka budynków odnowy biologicznej, odpraw taktycznych i kontaktu z prasą. Wszystko pod znakiem Arsenal Football Club, około 40 minut jazdy samochodem od Emirates Stadium.

Ośrodek prosty, bardzo funkcyjny i profesjonalny.

Piątkowa sesja treningowa przed meczem z Aston Villą się przeciągała. Arsène Wenger przyznał później, ze to szalenie ważna potyczka dla jego zespołu, jakże więc zawiedziony musiał być z jej ostatecznego rozstrzygnięcia. Dziennikarze zadawali standardowe przedmeczowe pytania, kilku naciskało na komentarze o młodych piłkarzach i ich szans gry w Premier League. Warto tutaj nadmienić, ze francuski menadżer Arsenalu podkreślił kilka raz osobę Fabiańskiego, jego wielki talent i perspektywiczny przebieg kariery.

Na spotkanie Łukasz przyszedł ubrany bardzo modnie i zarazem młodzieżowo. Widać było, że obraca się w kręgu piłkarzy Premier League, którzy cenią sobie, i stać ich, na elegancka prezencje. Dużo słyszałem od angielskich żurnalistów o przyjaznym i dojrzałym charakterze Fabiańskiego, który emanuje wręcz profesjonalizmem. Pozostaje mi tylko podpisać się pod tymi słowami. Wiedział, co mówić, jak odpowiadać na pytania, odnosił się bardzo grzecznie. Nie znam jego rodziny, ale a priori zakładam, ze jest z tzw. „dobrego domu”.

Pod koniec naszej rozmowy ośmieliłem się zadać kilka prywatnych pytań o to gdzie mieszka, jakie ma plany na przyszłość oraz relacje z rodzicami mieszkając w Anglii. Łukasz nakreślił wyraźna granicę między jego pracą a życiem prywatnym, choć na kilka z moim pytań i tak odpowiedział. Postanowiłem uszanować jego dobre chęci i nie publikowałem wszystkiego, co zostało powiedziane. Co ciekawe, podobnie jak Michael Ballack, Fabiański powiedział, ze koszty życia w Londynie są za wysokie nawet z perspektywy gracza klubu Premier League i cieszy się z możliwości mieszkania nieopodal ośrodka treningowego. Chwała mu za to, jest daleko od stołecznych rozrywek.

Rozmowę zakończyliśmy po 40 minutach. Celowo nawet nie pytałem o grę w reprezentacji i rywalizacji z Borucem, bowiem byłem świadom, ze dziennikarze relacjonujący mecze kadry tym tematem się zajmują. Nie zawiodłem się ;-)

Wszystkich zainteresowanych moim wywiadem zapraszam:

P.S. Minione nocy miałem sen. Ktoś do mnie zadzwonił by powiedzieć, że Wenger został zwolniony. Było mi smutno.

PS2. Wpis numer 100 na tym blogu. Dziękuję serdecznie za odwiedziny (statystyki nie kłamią ;p) oraz komentarze. To inspiruje. Happy days!

18 Nov 2008

Introducing to World Cup 2010

Czyli dlaczego marzy mi się wyprawa do RPA na Mistrzostwa Świata 2010. Wszak nie samą piłką człowiek w tym wszystkim żyje.

Zapewniam Was, za niecałe dwa lata cały świat będzie znał te piosenki (chyba że jakaś banda ignorantów będzie robiła relacje z afrykańskich mistrzostw). Dziś macie okazję zrobić krok przed innymi.


Johnny Clegg, choć urodzony pod angielskim Manchesterem, jest jednym z najsłynniejszych trubadurów "Czarnego Lądu". Swoją muzykę w dużej mierze opierał na tradycyjnych melodiach kultury Zulu, przeplatanych z angielskimi słowami. Wszystko to powodowało, że jego piosenki były przystępne i łatwo zyskiwały nowych słuchaczy.

Bogata kariera Clegga przeplatała się z trudnymi politycznie i społecznie czasami dla RPA. "Biały Zulus" odegrał istotną rolę w okresie przemian, propagując swoją przybraną ojczyznę jeszcze w czasach apartheidu jako kraj dwóch ras. Dla ciekawskich polecam piosenkę "Asimbonanga" na cześć Nelsona Mandeli (ze słowami po prawej stronie). To tak w telegraficznym skrócie :-) Miłego słuchania!

PS. I jeszcze tak zupełnie prywatnie. Johnny, podobnie jak Prince i ja, obchodzi urodziny 7 czerwca, a drużyna rugby ma najfajniejsze modele bluz (choć może nie na tym zdjęciu).

15 Nov 2008

(Charlton+Barnsley)*2=Burnley

czyli Future ain't blue anymore, baby

Kolejna kartka z mojego niebieskiego meczownika:

Minęło pół roku, odkąd widziałem zespół Burnley po raz ostatni. W piękne weekendowe popołudnie Crystal Palace rozniosło gości 5:0, zapewniając sobie miejsce w play-offach. I choć duży wpływ na wynik miała czerwona kartka już na początku spotkania, Burnley ani przez chwilę nie wydawało się zespołem groźnym. Co więcej, jednym z wyróżniających się aktorów tego meczu był Scott Sinclair. Młody piłkarz, w charakterystycznych jaskrawych butach, raz po raz mijał obrońców gość niczym narciarz tyczki, na listę strzelców wpisał się tylko raz, choć powinien z pięć. Fajnie było.

Kiedy więcej Burnley ponownie przyjechało do Londynu po kilku miesiącach, oczywistym się wydawało, że Scott S. dostanie szansę ośmieszenia ich ponownie. Oczywistym dla wszystkich, oprócz Luisa Felipe Scolariego.

Nie umniejszając wadze Pucharu Ligi, największe marki traktują to jako pole doświadczalne dla młodzieży. Nie ma lepszej okazji, aby dać im się ograć, niż radosne mecze w środku tygodnia. A Chelsea, jak nikt inny w ostatnich kilku latach, wydała ciężkie pieniądze na wykupywanie co bardziej utalentowanych piłkarzy z innych klubów. Teraz się zastanawiam, czy celem tego było zniszczenie ich karier.

Dziesięciu piłkarzy, którzy polegli na Selhurst Park, pokonało po rzutach karnych pierwszy zespół Chelsea. Nie żadne rezerwy, bowiem Didier Drogba, Florent Malouda, Salomon Kalou, Deco, Branislav Ivanovic, Wayne Bridge, Alex, John Obi Mikel czy Frank Lampard to zawodnicy podstawowi. I to jest wstyd. Z drugiej strony, tę porażkę można było przewidzieć.

Jakim celem było wystawienie rutyniarzy z Londynu na gotowych na wszystko piłkarzy Burnley? Scolari chciał dać okazję im się ograć? Dla 34-letniego Carlo Cudiciniego? Dla Paolo Ferreiry? Dla Bridge'a? Dla... DROGBY?! Oni nie potrzebują kilku meczów, aby wejść do rytmu meczowego, to są totalni profesjonaliści!

Słowa uznania dla Arsenalu, który systematycznie daje szansę ograć się przed 60-tysięczną widownią dla nastolatków. Kiedy nadejdzie potrzeba, błyskawicznie wejdą do składu. Miałem okazję być na piątkowej (14 listopada) konferencji Arsène'a Wengera, który ocenił, że 7-8 piłkarzy z drużyny "carlingcupowej" jest gotowych do gry w Premier League. A średnia wieku tych chłopaków to 20-21 lat!

Rację miał ktoś na blogu Chelsea Poland (bodajże xm33) kilka miesięcy temu, pisząc że Scolari boi się ryzykować i stawiać na młodzież. Że myśli tylko o tym, co będzie tutaj teraz, nie za kilka lat. Trudno się wszak dziwić, nie zatrudniono go, aby wygrał Ligę Mistrzów za pięć lat, ale za kilka miesięcy. Ponadto, z racji wieku, Scolariego na Stamford Bridge za 3-4 lata i tak nie będzie. O ile nie zostanie zwolniony wcześniej.

Prowadząc 4:0 z Portmouth i Bordeaux, Franco di Santo nie dostał szansy gry. Kiedy robiło się tragicznie w meczu z Liverpoolem, to właśnie on miał uratować wynik dla "the Blues". Pytanie, jakim cudem miałoby mu się to udać, jeżeli nie miał okazji nabrać doświadczenia? Podobnie sprawa się miała w owym meczu ze Scottem Sinclairem.

W ubiegłym sezonie, młodzież Chelsea dotarła do finału FA Youth Cup. Z tamtej drużyny, tylko Michael Woods (kupiony w wieku 16 lat z Leeds za 600 tysięcy funtów) pojawił się na ławce przeciwko Burnley. Jaki był sens wystawienia w tym meczu starucha Mineiro, ogranych Mikela, Bellettiego i Deco w środku pola? W ataku wybiegł Drogba, choć mecz powinien zacząć di Santo. Na skrzydle zagrał beznadziejny jak zawsze Malouda i niewiele lepszy Kalou, choć na szansę czekał i czekał Sinclair właśnie. Na dobrą sprawę, każdy z tej listy mógłby i powinien był w środowym meczu wystąpić. Ale żaden z nich na boisku się nie pojawił. Quo vadis, Chelsea? Kogo będziemy oklaskiwać za sezon-dwa?

Frustracja po porażce z Burnley nie wynikała z samej porażki, ale tego, kto ten mecz przegrał. Seniorzy, doświadczeni gracze. Nikogo bym nie winił, gdyby jedenastka Taylor - Nana, Hutchinson, Ivanovic, Bertrand - Kakuta, Woods, Tejera, Sinclair - di Santo, Stock przegrała ten mecz. Co więcej, uderzyłbym się w pierś i powiedział: "Faktycznie, młodych piłkarzy mamy beznadziejnych". Sęk w tym, że oni beznadziejni nie są. Na każdym wypożyczeniu Sinclair jest gwiazdą, podobnie jak Ben Sahar. Co więcej, opinię publiczną zszokował Fabio Capello powołując do kadry Michaela Mancienne! Czarnoskóry obrońca został wypożyczony do Wolverhampton, bowiem nie mieścił się w kadrze Chelsea. W wieku 20 lat, miałby już koło 60-70 meczów w barwach Arsenalu, a w Chelsea jeszcze nie zadebiutował!

Trzeba mieć jaja i umieć pomyśleć przyszłościowo. Zwycięstwa nad Sunderlandem, Middlesbrough czy West Bromwich mnie nie oszukają. Los Chelsea będzie smutny, jeżeli młodzi piłkarze nie zostaną wprowadzeni do pierwszej drużyny.

Porażka z Burnley była spotęgowaniem meczów przeciwko Charltonowi i Barnsley. Te same błędy, ten sam skutek. A podobno uczymy się na błędach, jak widać nie dotyczy to Chelsea.

Wracając do domu, myślałem, że będę bardziej sfrustrowany tym, co widziałem w środowy wieczór w Londynie. Ponadto, z powodu rzutów karnych uciekło mi kilka pociągów i do domu trafiłem około 3 nad ranem. Na szczęście świeże w pamięci wspomnienia koncertu Katie Meluy jakoś uratowały mój humor i wrażenia "wtorkowe" wyraźnie przeważały nad tymi "środowymi". How silly is that? :)

Pisząc te słowa, powoli kończy się mecz WBA-Chelsea. 3:0 dla gości z Londynu, John Terry, Ivanović i José Bosingwa dostali "głupie" żółte kartki, na boisko wszedł Michael Ballack, Ferreira i Drogba, a Scott Sinclair nadal dusi się na ławce. Jaki jest tego sens?

Btw: José Mourinho został zwolniony po dwóch słabych remisach. Scolariemu udało się przegrać trzy mecze w przeciągu dwóch tygodni, z czego dwa u siebie. Mourinho na the Bridge przegrał dwa razy w ciągu trzech lat, a Avraham Grant wcale. Ot, ciekawostka.

(fot. BBC / Nowa praca Le Saux?)

12 Nov 2008

Katie śpiewa i dla mnie

Czasami brakuje słów, aby opisać moc danego wydarzenia. Na usta cisną się standardy, jak to było fajnie, jak koncert nas zaskoczył, i jak fenomenalnie prezentowała się gwiazda wieczoru. Ale tym razem, when I say it, I mean it :)

Idąc na koncert zastanawialiśmy się, czy ludzie faktycznie chcieliby pójść dwa lub więcej razy na koncert danego artysty. Opuszczając salę Brighton Centre znałem już odpowiedź w tej kwestii. Na taki koncert – ZAWSZE!

Spodziewałem się, że impreza będzie utrzymana w unpluggedowym klimacie, z cichymi aranżacjami, kilkoma towarzyszącymi muzykami na scenie. Miło się zaskoczyłem, bowiem choć nostalgicznych momentów nie brakowało, generalnie było naprawdę głośno. Zabrakło mi dwóch piosenek ("Blame it to the moon" oraz "Belfast"), ale wykonania wszystkich pozostałych nie różniły się w ogóle ode wersji studyjnych. Katevan Melua zdała mój egzamin "live" na scenie, obroniła swój piękny głos i przez półtorej godziny koncertu prezentowała się po prostu świetnie. To tak w telegraficznym skrócie.

Czuję się trochę spokojniejszy po tym, co przeżyłem we wtorkowy wieczór. Do tej pory większość moich ulubionych artystów albo występowała na tamtym świecie, albo szczyt kariery miała daleko za sobą. Cukierkowo piękna Katie dała nowe tchnienie w moje muzyczne inspiracje, a także sygnał, iż ludzie grający muzykę bliską moim oczekiwaniom niekoniecznie muszą być dwa razy starsi ode mnie. A to, muszę przyznać, jest istotnym powiewem optymizmu.