Większość angielskich mediów wczorajszy finał Wimbledonu nazwała "epickim". Niczym bokserska walka obu tenisistów, która zapisała się w historii. Trwałem przed telewizorem przez ponad sześć godzin [sic!] oglądając niesamowity pojedynek bez wątpienia dwóch najlepszych obecnie zawodników tego sportu. Jakże miałbym nie nazwać tego meczu najlepszą tenisową ucztą jaką kiedykolwiek smakowałem, jeżeli sam Tim Henman mówi o tym finale Wimbledonu jako "the best match I have ever seen"?
Jeżeli wyobrażaliście sobie kiedyś mityczne walki bogów, na podstawie których wielcy tamtych czasów głosili potem swe historie, niedzielna bitwa Rogera Federera i Rafaela Nadala jest ich najlepszych uwspółcześnieniem. Źle przewidziałem w poprzedniej notce porażki i Lewisa Hamiltona, i Nadala, ale jakże miło było się tak pomylić! Jeszcze przed wyścigiem na Silverstone jeden z komentatorów ITV aluzyjnie zapytał, w jakich warunkach pogodowych GP Wielkiej Brytanii ma zostać wygrane przez rodowitego kierowcę, jeżeli nie w typowo brytyjskich? I choć nie brzmi to jak przepis na zwycięstwo, deszcze Hamiltonowi pomógł. Przynajmniej, pozbyć się najgroźniejszych rywali z toru, innym uprzykrzyć życie.
W kilka godzin później byłem świadkiem jeden z najlepszych come-backów (pol. "powrotów"?) w historii sportu. Historia jest pisana przez zwycięzców, więc niewielu będzie pamiętać postawę Federera w tym meczu za 10-15 lat. Ale Szwajcar najzwyczajniej w świecie zaimponował mi jako człowiek, który pomimo niespotykanych dla niego słabości jednego dnia próbował je przezwyciężyć. Wszystko przeciwko niemu, 0-2 w setach, nadchodzący deszcze, głupio zepsute piłki, kibice wspierający Nadala oraz kąśliwie uśmiechający się Björn Borg siedzący w pierwszym rzędzie. Światowy tenisista numer jeden zacisnął zęby i wrócił do walki. Nie bez kozery wygrał pięć tytułów mistrza Wimbledonu, nazywanego po prostu "The Championships", majestatycznie podkreślając jego rolę w tenisie.
Nadal - młody, rzepki, stękający przy każdym uderzeniu, ekstrawertycznie okazując wysiłek oraz Federer - stary wyjadacz, który nie czuje tremy, zna swoje umiejętności i cele, o które gra. Hiszpan pięknie pokreślił podczas ceremonii wręczania nagród, że ten finał nie byłby tak specjalny i nie dawałby mu tylu powodów do radości, gdyby po drugiej stronie siatki nie grał Szwajcar, "the greatest tennis player ever" jak podkreślił wzruszony Rafael. Szczere oraz bezpredensowe uczucia towarzyszyły temu pojedynkowi, który jak żaden inny zasłużył na miano finału wielkiej imprezy.
A ten filmik dla tych, którzy całego meczu nie widzieli - niech żałują.A teraz coś z zupełnie innej beczki:
Znalazłem dziś bardzo ciekawy blog reportera BBC zajmującego się sprawami krajowymi, Marka Eastona. Lekko napisane, ale z dokładnie postawionymi pytaniami. Polecam wpisy o podstawach Brytanii oraz dwóch samochodach na gospodarstwo. Ciekawe i zaskakujące wnioski, poparte badaniami socjologicznymi.
No comments:
Post a Comment