Sceptycznie podchodzę do ekranizacji komiksowych przygód. Robiło to już wielu, wiele razy. Medialna nagonka, chcąca zapchać kina stadami owiec, mnie zniechęca. A jednak dałem się przekonać samemu sobie, iż może warto dać tym razem szansę. Oj, warto!
Nad samym filmem specjalnie się rozpływać nie będę. Przed wejście do kina byłem świadom, iż nie zobaczę kropli krwi (więcej dzieciaków obejrzy film w USA), a bohaterowie raz po raz bez szwanku będą spadać z 10 metrów. Kompromitować się sugestiami o głębię, społeczne znaczenie, nie ma co. Ciężko wszak na to liczyć oglądając „Batmana”! Przyszła pora nakręcić kolejne przygody kreskowego superbohatera, żeby wytwórnie filmowe mogły zarobić oczekiwane krocie, a gwiazdy zdobyć blask – i tak też się stało. Ale styl naprawdę budzi uznanie.
Potocznie rzecz ujmując, aktorzy nie odwalili chałtury. Chrisa Bale’a i Heatha Ledgera widziałem w wielu filmach. Ale tym najnowszym, muszę przyznać, mnie zdobyli. Pierwszoplanowi aktorzy w niesamowitych kreacjach. Oszczędzę w tym miejscu mojej subiektywnej i niezasłużonej oceny Ledgera przez pryzmat okoliczności jego śmierci. W moim systemie wartości, moment odejścia jest równie ważny, jak styl i sposób życia. Tego się rozdzielić nie da, ani zapomnieć przy ocenie z dłuższej perspektywy.
Tym niemniej, rola Jokera została odegrana per-fek-cyj-nie. Po prostu genialnie. Mój prosty sposób oceny aktora polega na odpowiedzi na pytanie: czy ja bym tak potrafił zagrać? To, co zaprezentował Ledger, uważam za mistrzostwo świata. Szkoda, że kwintesencja jego talentu przyszła na film o Batmanie (to ma zabrzmieć pejoratywnie), a nie ambitniejszej merytorycznie produkcji. Niestety, kolejnej szansy już nie będzie. Oglądając film polecam zwrócić uwagę na mimikę Jokera, jego tiki nerwowe oraz sposób poruszania się. To wszystko, połączone ze złożonymi dialogami oraz charakterystyczną tonacją wymowy, śmiało pozwala wychwalić grę australijskiego artysty.
Za pierwszoplanowymi aktorami świetnie zaprezentowali się weterani światowego kina, grając role drugoplanowe. Gary Oldman, Michael Caine oraz Morgan Freeman przyzwyczaili widzów do gry na najwyższym poziomie i ich „batmańskie” kreacje wydają się stworzone w sposób niemalże naturalny, bez potrzeby zbędnego wysiłku. Książkowe przykłady gry w tle.
Czy warto obejrzeć? Oczywiście. Choćby dla tego uczucia, wychodząc z kina i myśląc o wielkim artystycznym talencie, który się na zawsze zmarnował chcąc wytrzymać nieludzkie tempo współczesnego świata. Pół roku po śmierci, Australijczyk znów jest na ustach widzów. Nie dzięki PR-owi, marketingowi i reklamie, ale talentowi.
Najlepszy film w historii? Nie. To, co grą zdobyli aktorzy, ekranizacja straciła jeszcze „przed startem” – fabułą, charakterem filmu, wymogami licencyjnymi. Tym bardziej szkoda Ledgera.
No comments:
Post a Comment