31 Dec 2008

Noworoczne życzenia dla nie-kibiców

O pójściu na łatwiznę

Wszyscy wpadli w jakiś szał podsumowań. Wiem, że to modne, ale w piłkarskim światku bez sensu. Może i media wszędzie próbują zapchać programowe ramy i gazetowe łamy podobnymi bzdetami, ale czy podsumowujecie kalendarzowy rok także na przełomie czerwca i lipca?

Jestem wyznawcą filozofii Nicka Hornby'ego o latach mierzonych w sezonach piłkarskich. Dla mnie Nowy Rok to tylko półmetek wszelkich zmagań: akademickich, naukowych, sportowych, zawodowych, et cetera. Nakreślcie swoje priorytety i oceńcie, kiedy faktycznie wszystko się kończy i zaczyna.

Możemy w tym momencie roku, opierając się nabytą wiedzą, zdecydować się na proroczą próbę odgadnięcia kolejnych losów w dziedzinie, którą jesteśmy zainteresowani. Wszak przed sezonem nie wiedzieliśmy, jak np. w północnym Londynie odnajdzie się Luca Modrić, ani czy Hull zostanie najszybszym spadkowiczem z Premier League. Odpowiedzi na większość przedsezonowych zagadek już dostaliśmy. Teraz pora mieć odwagę, opracować je i nakreślić scenariusze wydarzeń znacznie bliższe rzeczywistości, aniżeli te wyROKowane pięć miesięcy temu.

Dlaczego wszyscy, acz głównie dziennikarze, podsumowują piłkarski rok już teraz, choć sezon w pełni? Czy to nie jest droga na łatwiznę? Banalnie prosto jest być cwaniakiem, który spojrzy w przeszłość i napisze, że było tak, tak i siak. Kolejny tekst, niczym średniowieczna pańszczyzna, odwalona. Brawo! Wszak w większości lig teoretycznie nic się nie dzieje, a konsumpcyjny lud potrzebuje produktów, które rozumie: ma być prosto i mają pisać o czymś, o czym już słyszeli, aby tylko móc zrozumieć. Wilki syte, owce całe, tylko chyba ja patrzę na to z zażenowaniem.

Mogę mnożyć i potęgować pytania, na które nikt w podsumowaniach AD 2008 nie odpowie, chociaż dotyczą tego roku.

W piłce nożnej czas podsumowań to koniec sezonów ligowych, bądź finał międzynarodowych rozgrywek. Zaznaczę: KONIEC, FINAŁ. Specyficzne słowa konkretnie oznaczające punkt na osi czasu. Wtedy można wyciągnąć jakieś konkluzje, ocenić wszystkie wydarzenia na skali od startu do mety, pokazać kto kryzys przezwyciężył, a komu ta sztuka się nie udała. Wszystkie plebiscyty z nagrodami wręczanymi w grudniu, są po prostu bez sensu. Olimpijskie medale też są przyznawane po biegach eliminacyjnych lub za minione Igrzyska? Podsumowujące nagrody miałyby jakąkolwiek wiarygodność, jeżeli wręczano by je miesiąc-dwa po zakończeniu sezonu, kiedy faktycznie można ocenić zwycięzców i przegranych.

Idąc tym wątkiem, niezłą robotę wykonują ludzie z centrali Barclays Premier League. Nagrody dla najlepszych nie są wręczane w grudniu, ale tuż przed końcem sezonu. Tytuł bohatera sezonu faktycznie coś znaczy, a miano postaci roku jest jedynie towarzyskim upominkiem salonów. Często dla najfajniejszych, nie najlepszych.
Wszystkim, którzy widzą świat poza piłką nożną oraz innymi dyscyplinami jesień-wiosna, życzę udanego roku, abyście z uśmiechem i podniesioną głową dawali sobie radę z bolączkami życia codziennego, znajdując wszelkie radości poukrywane tu i ówdzie.

Wszystkim innym, wstrzymajcie radość i dalej mocno trzymajcie kciuki, bowiem sportowa rywalizacja jeszcze trwa. A powodzenia w niej, życzę zawsze.

29 Dec 2008

Dobra wymówka: kontuzja

O piłkarskiej przyszłości

Patrzysz w lustro i masz do siebie pretensje o brak asertywności przy wigilijnym stole? Posiłkując się (kuriozalny zwrot w tym kontekście) 101 Great Goals, można prześledzić prawie 2 minuty treningu Ronaldo w barwach Corinthians. Materiał świeżutki, jak te pączki i burgery, on już wie jakie. Sami oceńcie, czy wasz problem z nadwagą jest w sumie aż tak poważny.

Patrząc z innej perspektywy, losy Ronaldo są smutne i trochę żałosne. Kiedyś jego nazwisko otwierało wyobraźnię każdego śmiertelnika na tej planecie znającego termin "futbol". O niepodważalnie najwybitniejszym napastniku przełomu wieków należy teraz mówić "ten z Brazylii", bowiem jego upadek zszedł się w czasie z wybuchem talentu pewnego Portugalczyka. Ronaldo nie jest pierwszym wielkim piłkarzem, którego błyskotliwą karierę zatrzymały kontuzje. Na tym życiowym zakręcie, równie genialny Marco van Basten usunął się w cień, aby odnaleźć się jako utalentowany trener dekadę później.

Niewielu pamięta, że w latach '70 i '80 na prawym skrzydle Manchesteru United szalał niejaki Steve Coppell. W ciągu krótkiej kariery zdążył zagrać prawie 400 meczów, w tym 206 z rzędu. Rekord w niesamowitej historii United. Karierę przerwała kontuzja z MŚ 1982 oraz jej pochodne. Buty zawiesił na kołku w wieku zaledwie 27 lat i niemal natychmiast zajął się trenerką. Był rok 1984, a jego przygoda trwa do dziś.
Coppell grał w United ogarniętym post-Busby'owym kryzysem. Co ciekawe, próbę wyciągnięcia Czerwonych Diabłów z kryzysu powzięło dwóch menadżerów bardzo blisko związanych z Chelsea: Tommy Docherty oraz Dave Sexton. Pomimo ówczesnych kłopotów, udało się dwa razy wygrać Puchar Anglii (1977 oraz 1979). Na ławce trenerskiej Coppell zasiadł w ponad 930 meczach i może pochwalić się 41 procentową skutecznością zwycięstw. Wynik doprawdy imponujący, zważywszy na jego wiek (niespełna 54 lata) oraz przeciętne zespoły, które dotąd prowadził.


Van Basten, ukształtowany w szkółce Ajaksu Amsterdam, nie ukończył co prawda żadnych kursów, ani studiów podczas kariery piłkarskiej, ale miał świadomość, że istnieje świat "po". Tak go zresztą już w latach nastoletnich uczono. Zarobione na boisku pieniądze inwestował w Holandii, częstokroć w agrobiznesie nieopodal rodzinnego Utrechtu. Z czasem miłość do piłki zwyciężyła, MvB zrobił kursy trenerskie w KNVB i zaczął pracować z rezerwami Ajaksu. Jak się potoczyło dalej, przypominać nie trzeba.

Chociaż statystyki Marco van Bastena dopiero się tworzą, już teraz można prorokować, że czeka go ciekawa i pełna sukcesów kariera trenerska. Dlaczego więc Ronaldo spada po linii prostej? Dlaczego kurczowo trzyma się zawodu piłkarza? Z pewnością, nie są mu znane słowa tej piosenki zespołu Pefect. Brazylijczyk szukał klubu po omacku, zostawiając sobie wszystkie drzwi otwarte. Komentarze o chęci gry dla Manchesteru City wydawały się niemalże żałosne. Sęk w tym, że Ronaldo przez całą swoją karierę nie planował przyszłości. Nie kończył dodatkowych kursów, nie zdawał egzaminów ani trenerskich, ani menedżerskich, nie studiował. Nie robił nic, poza bawieniem się życiem. Typowe carpe diem. Coppell zdążył skończyć studia licencjackie związane z historią gospodarczą oraz trenował drużynę Liverpool University. Wszak sukces poza boiskiem sam nie przyjdzie.

To może być tylko ślepy strzał, ale wraz z wiekiem losy Ronlado mogą stawać się coraz bardziej tragiczne. Zbyt słaby nawet na ligę brazylijską? Co prawda, to świetne, acz skorumpowane, rozgrywki, ale psychicznie może go boleć, kiedy i tam wypadnie z obiegu. Jeżeli dalej będzie "mógł", wówczas zapewne pojawi się oferta gdzieś z Emiratów, Kataru lub... Uzbekistanu. Szlak przetarty przez Rivaldo i kolejny rok-dwa, ufff udało się przetrwać. Ale co potem, kiedy piłkarz po prostu nie będzie mógł być dalej piłkarzem? Ciągłe życie z oszczędności à la inny Czerwony Diabeł, George Best?
"I spent a lot of money on booze, birds and fast cars. The rest I just squandered
Trenowanie czy menedżerowanie to nie są jedyne alternatywy, spytajcie Davida Beckhama (mam dziś dzień dobroci dla ManUtd, chyba dlatego że niedługo grają ostatni mecz 20. kolejki Premier League). Można robić cokolwiek. Ale trzeba być świadomym przyszłości i zacząć się do niej przygotowywać zawczasu.

Na koniec, kolejny subiektywny (jak te ich wszystkie), Wyspo-centryczny angielski ranking:
Top Ten: Careers Cut Short

Dempsey gwiazdą derbów SW6

A ja się czuję trochę dumny.

Kiedy w 2006 byłem na meczu New England Revolutions z Chivas USA, wszyscy bostońscy dziennikarze kazali mi zwrócić uwagę na Clinta Dempseya. Muszę przyznać, byłem i jestem zafascynowany amerykańskim Wichniarkiem, czyli Taylorem Twellmanem, ale to w Dempseyu upatrywano przyszłość amerykańskiego soccera i drużyny narodowej. Pomocnik Revs raz po raz przebiegał wówczas z piłką przez środek boiska z gracją Franka Lamparda, szybko rozprowadzając grę gospodarzy. I choć to Twellman, strzelec dwóch goli, został bohaterem owego spotkania MLS, ja delektowałem się występem Dempseya.

Nie chwalę się, ani żalę, ale podczas tamtego wyjazdu przygotowałem całkiem ciekawy materiał o soccerze w Bostonie. Udało mi się przeprowadzić kilka wywiadów, m.in. z ówczesnym szefem sportu Boston Globe, dyrektorem muzeum sportu w "nowym" Boston Garden, Jeffem Larentowiczem oraz wspomnianym Twellmanem właśnie. Stety niestety, nie znalazłem platformy (odpejoratyzujmy to słowo) aby gdzieś to opublikować i praca poszła na marne.

Nigdzie nawet tego nie napisałem, ale Foxborough w Massachusetts to także ważne miejsce dla fanów Chelsea. To właśnie tam, choć nie na nowym Gillette Stadium, pierwszy raz załamała się kariera reprezentacyjna Gianfranco Zoli. Do tej pory nie rozumiem, jak można było tak skrzywdzić takiego dżentelmena, jakim jest włoski magik. Drugie załamanie kariery nastąpiło podczas meczu Włochy - Niemcy na Old Trafford dwa lata później. Zola musiał opuścić Italię, niczym zrobił to David Beckham na rzecz Stanów Zjednoczonych dwa lata później. Rozbrat Anglika z ojczyzną trwał trzy tygodnie, a Włocha prawie siedem lat. Ale jakże pięknie niebieskie były te lata!

Piękno futbolu odnajduję nie tylko w wielkich momentach, kiedy serce bije szybciej, a widzowie zaczynają przeżywać dane wydarzenia jako integralną część ich własnych istnień, ale właśnie w analogiach, ciekawostkach i wszystkich małych konkluzjach, do których dochodzimy spacerując długo sennymi ulicami i uliczkami wieczorową porą. No właśnie, Dempsey.

Zaprawdę, znacznie łatwiej przeboleć stratę dwóch punktów na nowożytnym Craven Cottage, kiedy odbiera je zawodnik szerzej nieznany, a odkryty swego czasu gdzieś na amerykańskiej prowincji. Niczym Zlatan Ibrahimović w Malmö FF (ach, ten CeeM!) czy już później w Ajaksie (kryptoreklama mojego tekstu z, uwaga, 2003 roku). De facto, obu bramek przeciwko Chelsea Szwed na pewno by się nie powstydził, a pierwsza może przypomnieć nawet o Euro 2004 i trafieniu przeciwko Włochom.

Franka Lampard znalazł godnego rywala w tym indywidualnym pojedynku, ale też sam nie zawiódł oczekiwań. Tak, jest wart każdego pensa z tych 150 tysięcy funtów za tydzień pracy dla Chelsea FC, choć chętnie widziałbym go przekazującego choćby część tej kasy na cele charytatywne. To tak à propos. Druga bramka Lampsa była łudząco podobno do tej z 13 listopada 2004 roku. Ta sama odległość, ta sama trybuna, ten sam róg bramki. Można porównać ver.2004 z ver.2008. Jaka jest główna różnica? Wówczas Chelsea niczym armia gladiatorów niszczyła rywali i szła po tytuł mistrzowski uświetniający stulecie klubu.

9 Dec 2008

Legendy odchodzą godnie

Taki psikus historii. Jeszcze kilka miesięcy temu pozycja Roy'a Keane'a wydawała się niepodważalna. Teraz Irlandczyka w Sunderlandzie już nie ma. Podobno decyzję o odejściu wysłał prezesowi Niallowi Quinnowi smsem, ale nie na to chciałbym położyć nacisk.

Na tydzień przed meczem z Manchesterem United, Roy Keane podobno całkowicie się zagubił. Wyglądało, jakby:
a) na pokładzie łodzi podwodnej "Czarne Koty" padła komenda "pełne zanurzenie".
b) samolot Sunderland zaczął ostro pikować.
Menadżer wiedział, że albo odejdzie sam, albo zwolni go najbliższa porażka. I to jaka porażka! Na Old Trafford, przeciwko sir Aleksowi! Odszedł. Czy wróci? Debatują na ten temat.
O ironio, już w najbliższą niedzielę w niedaleką, ale jakże emocjonalną, podróż uda się Gianfranco Zola. A może nie? West Ham objął kurs "degradacja", który do tej pory charakteryzował dokonania Tottenhamu Hotspur pod wodzą Juande Ramosa. Co ciekawe, to "Koguty" wbiły dziś wieczorem kolejny gwóźdź do tego przedstawienia, wygrywając na Upton Park 2:0. Zola jest świadom, że porażka na Stamford Bridge będzie prawdopodobnie kosztować go pracę. Ile dla małego magika znaczy Chelsea et vice versa nie muszę pisać.

Keane umknął upokarzającej porażce przed tysiącami fanów, którzy go kochali. Jaką decyzję w ciągu następnych kilku dni podejmie Zola?

Jutro jadę na mecz z Cluj (nadal nie wiem, jak się poprawnie to wymawia), a w niedzielę będę na derbach z "Młotami". W międzyczasie mam dwa egzaminy i jak tylko się z nimi uwinę, dodam kolejny wpis do mojego meczownika, o potyczce z Rumunami właśnie.

7 Dec 2008

Anegdotka z MotD

Jest coś pięknego w "Match of the Day". Długo, ale to długo by mówić i pisać. Polecam więc materiał Michała Okońskiego, który bardzo umiejętnie wyjaśnia specyfikę MotD. Choć i tak to nadal mało.

Mam fajną anegdotę z wczoraj.

Jesteśmy w studiu, Alan Hansen broni Davida Wheatera z Middlesbrough. Obrońca powalił szarżującego Geovanniego, sędzia podyktował rzut karny dla Hull City, a następnie pokazał czerwoną kartkę.

Shearer: To jest absolutny rzut karny!
Hansen: Chyba żartujesz! Geovanni wbiegł mu pod nogi i się położył. Soft penalty.
Shearer: Jak dla mnie karny.
Hansen: Chyba nie pamiętasz już, Alan, jak strzeliłeś ostatnie 20 bramek dla Newcastle. Właśnie! Wy dwaj (Hansen pokazuje przerażonego Linekera), zawsze wbiegaliście przed obrońców i się kładliście. Tak to robiliście!
Lineker: (spojrzenie - bezcenne, jakby po 20 latach udowodniono mu podwójne morderstwo)

Może nie zaprezentowałem tego słowo w słowo, ale chodzi o nastrój i zaskakujący komentarz. Mam nadzieję, że ktoś to wkrótce wrzuci na youTube'a. Warte :)

Szybkie PeeSy:
Źle dla Portsmouth, ale można się było spodziewać, że Alexandre Gaydamek ogłosi to, jak tylko "Pompey" odpadną z Pucharu UEFA.
Jeżeli "Szejkowie" tak bardzo chcą kupić nowego bramkarza, to niech sobie szastają kasą. Mam nadzieję, że w Chelsea Joe Hart będzie przyjęty z otwartymi rękoma. Gość będzie wielkim bramkarzem, oby tylko media go nie zniszczyły.

6 Dec 2008

Žilina też grała

Rozumiem, że Lechomania w Polsce przyjęła punkt kulminacyjny i o minionym meczu poznaniaków z Deportivo napisano już wszystko i wszędzie. Tym niemniej, ostatnia w historii edycja Pucharu UEFA na tym się nie kończy i jest jeszcze kilka inny zespołu, które tam sobie grają. Ładnie nawet. I tak, na przykład...

Skazana na pożarcie, a przynajmniej sromotną klęskę, MŠK Žilina pokonała w ładnym i jak najbardziej zasłużonym stylu Aston Villę 2:1. Na wyjeździe. Słowacy od początku zaczęli z animuszem, przyjemnie oglądało się ich grę, co więcej, ciężko było dostrzec, aby reprezentowali ligę o kilka klas gorszą od Premiership. Mówcie, co chcecie, ale Dušan Radolský ma jakiś sposób na zespoły z Wysp i potrafi go właściwie wytłumaczyć swoim piłkarzom. Doprawdy, postawa Słowaków bardzo przypominała pewnie obecnie IV-ligowy zespół sprzed pięciu sezonów.

Cały czas mnie intryguje, dlaczego Ruch Chorzów (tam się kłócą o "eRkę") zrezygnował z jego usług. Swoją drogą, jeżeli Wisła Kraków faktycznie szuka pewnie grającego bramkarza, warto asygnować scouta do Dušana Perniša.
Oczywiście, jest kilka "ale". Martin O'Neill robił co mógł, aby nie przegrać i na boisku w drugiej połowie pojawili się Gareth Barry oraz Gabriel Agbonlahor. Ponadto, w angielskiej piłce objawił się nowy talent. 17-letni Nathan Delfouneso nie mógł zadebiutować w lepszym stylu, aniżeli strzelając bramkę. Ale ani on, ani doświadczeni koledzy, na Žilinę nie wystarczyli.

Žilina zagrała bardzo dobry, ba! świetny mecz, ale należy zaznaczyć, że gospodarzom wiele razy do szczęścia zabrakło centymetrów. Niech uderzenie Craiga Gardnera w słupek w doliczonym czasie gry będzie pierwszym lepszym przykładem.

Goście schodzili z boiska opromienieni chwałą zwycięzców, ale świetny wynik na Villa Park awansu do dalszej fazy Pucharu UEFA i tak im nie dał. Slavia łatwo oddała zwycięstwo Hamburgerowi SV i dla czechosłowackiej pary Puchar UEFA to "game over". Psikus historii, bowiem ile tytułów mistrzowskich miałaby Žilina, gdy nie dane jej było walczyć z praskimi zespołami?

PS. Ta sama angielska telewizja znowu wygłaszała peany na cześć przyjezdnych kibiców. Więcej paraleli prezentować nie będę, wierzę w inteligencję moich Czytelników.
PS2. Jeżeli macie ochotę poczytać viec novinek na víťazstvo MŠK s Aston Villou, zapraszam tutaj.
PS3. Udało się! Wyłączony telefon, gg i facebook, cały dzień w bibliotece i nie znam żadnego dzisiejszego wyniku Premier League. Za 10min zaczyna się "Match of the Day" i wreszcie przeżyję emocję quasi-live ;-)

4 Dec 2008

Sztuka wykonywania autów

Pamiętacie o Rory'm Delapie i jego niesamowitych wrzutach piłki z autu? Pisząc o tym niedawno felieton nawet nie przyszło mi do głowy, że kolejne wyzwanie rzuci mu... nastoletnia dziewczyna!

Znam osoby, dla których trwające obecnie w Chile Mistrzostwa Świata kobiet U-20 to niesamowita rozrywka. Choć nie do końca podzielałbym ten zachwyt, znalazłem także coś dla siebie. I dla Was.

Myśleliście, że kobieta fizycznie nie jest w stanie rzucić piłkę tak daleko, jak robi to Delap? Na lewej obronie reprezentacji Brazylii U-20 gra 18-letnia Leah Lynn Fortune, która mierzy zaledwie 155cm wzrostu.

Leah bardzo słabi mówi po portugalsku, bowiem choć urodziła się w Sao Paolo, większość część życia spędziła w USA. W szkole chyba dobra była z fizyki:
A tak to wygląda w praktyce:


Tutaj możecie przeczytać artykuł o nowej gwieździe kobiecej piłki, opublikowany już ponad pół roku temu. Także ESPN nie przeoczyło jej. Polecam zyoutube'owanie (ach, ta nowomowa) filmików z udziałem panny Fortune. Sambę ma się w sercu.

3 Dec 2008

Wkurzył cię kibic, co robisz?

Bardzo, ale to bardzo modne stają się ostatnio ankiety na gronie. Muszę przyznać, że zdarza mi się spędzić kilka dłuższych chwil odpowiadając na najdziwniejsze pytania świata.

Juan Román Riquelme to jeden z moich cichych piłkarskich idoli. Trafiłem na niego przypadkowo, kiedy zarywając noce na przełomie wieków grywałem w Championship Managera 99/00. Ta sympatia przerodziła się w aktywne śledzenie jego prawdziwej kariery na boisku. Jak to się dalej potoczyło, doskonale wiemy.

Podczas niedawnego meczu z Racing Clubem, nawet strzelenie gola nie uśmierzyło Juanowi goryczy słuchania negatywnych komentarzy ze strony jednego (JEDNEGO) kibica.

Wkurzył cię kibic, co robisz?
a) coś słyszałem, ale nie mam pojęcia kto to krzyczał;
b) kto się przejmuje kibicami?
c) biegnę 70 metrów aby pokazać chłopakom z nabojki który to;
d) nic nie robię;
e) idę poskarżyć się trenerowi;
f) biegnę przybić mu "piątkę";



PS. Grając w CM 99/00, w środku pola Boca Juniors rządził Riquelme oraz Guillerme Barros Schelotto. Ten drugi na emeryturę wybrał się do MLS, gdzie:
a) w 53 występach zaliczył 12 goli i 36 (!) asyst;
b) otrzymał tytuł MVP piłkarza sezon;
c) wygrał z Columbus Crew ligę MLS;
d) w finale MLS Cup zaliczył 3 asysty, a Columbus pokonał New York Red Bulls 3:1.
warto zaznaczyć, że Guillerme ma 35 lat. A David Beckham jeszcze niedawno mówił, że jeden piłkarz w pojedynkę nie może wygrać ligi :-)

PS. O Martinie Palermo i Walterze Samuelu nawet nie chcę wspominać ;)

Absurd, nie Burnley / Chelsea mnie potrzebuje

Zazwyczaj piłkarski sezon przynosi nam tych bohaterów w okolicach lutego, marca. Wówczas bowiem następuje przełomowy moment rozgrywek o Puchar Anglii i wielcy zaczynają odpadać. Ale legendy the biggest cup upsets rodzą się także w Pucharze Ligi Angielskiej. Ot, tegoroczne Burnley.

Ostatnie trzy sezony:
  • 2007 Wycombe Wanderers
  • 2008 Havant and Waterlooville oraz Barnsley
  • 2009 Burnley
O Burnley pisałem niedawno w kontekście meczu z Chelsea na Stamford Bridge. Zespół Owena Coyle'a nic specjalnego nie pokazał, żadnych wielkich zawiłości taktycznych, żadnych niesamowitych umiejętności technicznych czy zgrania. Banda chłopaków, którzy nie mają nic do stracenia i są gotowi pluć zębami, aby awansować dalej. Szczerze, nic, czego którykolwiek z nas nie potrafiłby zrobić, jakby zawziął się i zaczął ciężko pracować. Nie potrzebujesz umiejętności Cristiano Ronaldo (btw. gratulacje), ani nawet szybkości Aarona Lennona. Po prostu wychodzisz na boisko i walczysz o każdy metr. Ok, Chris Eagle to wyjątek :)

Niby takie proste, a takie trudne zarazem.

Chciałbym napisać, i aż mnie palce proszą, aby wykonać kilka szybkich uderzeń nad klawiaturą, że "the Clarets" to drużyna totalnych kopaczy, którzy po ewentualnym awansie do Premiership dostawałaby srogie baty od każdego, ale...

Pokonali kolejno trzy londyńskie zespoły, choć wypłaty Franka Lamparda i Johna Terry'ego wystarczyłyby, aby opłacić na tydzień ich całą kadrę. Dzięki awansowi do półfinału Carling Cup, wystąpią w dwóch kolejnych meczach. Co więcej, oba będą transmitowane w telewizji. Prestiż dla kibiców, solidny zastrzyk kasy dla klubu.

Jak na klub ze 126-letnią tradycją dużo nie wygrali, ale każde dni jak ten na pewno rozgrzewają do czerwoności zmarznięte głowy fanów z Turf Moor. Dla fana zespołu z Top Four, to byłby kolejny półfinał kolejnego pucharu w kolejnym sezonie. O tym sezonie, w Burnley będą mówić jeszcze długo.

Tylko wrzucę mały kamyczek do ogródka, pardone, stawu, robiąc "kaczki" na wodzie, trzy dokładnie:
1) Stawiam pieniądze, że Fulham odpadnie z Pucharu Anglii najdalej w swoim drugim meczu. Dla Roy'a Hodgsona liczy się tylko utrzymanie "Wieśniaków" w lidze. Carling Cup przeszkadzałoby jedynie w tym.
2) Chelsea pod wodzą Luiza Felipe Scolairego gra gorzej niż pod Avrahamem Grantem. Fakt.
3) Arsène Wenger wystawia dzieciaków, z których jeden w ubiegłym sezonie zaliczył 210 meczowych minut na przestrzeni trzech miesięcy.

Tym niemniej, za zespół Coyle’a trzymam kciuki. Jakby co, zawsze będzie, że „odpadliśmy z ewentualnymi zwycięzcami”.

Chelsea mnie potrzebuje. Nieobecny na United - remis. Nieobecny na meczu z Liverpoolem - porażka. W weekend byłem na konferencji w Nottingham, a rezultat meczu z Arsenalem każdy zna. Coś mi się wydaje, że trzeba będzie pojechać na kilka meczów up North na wiosnę, aby uratować sezon dla "the Blues" ;-) Aha, nic mnie nie obchodzi, że gol Robina van Persiego był ze spalonego. Mięliśmy wystarczająco dużo czasu, aby wyrównać. Wybitne zespoły potrafią grać przeciwko nie tylko jedenastu rywalom, ale 80 tysiącom fanów i trójce sędziów. Zwalanie winy jest sztuką tanią i niegodną wielkiego klubu. Aczkolwiek przeprosiny można usłyszeć ;-)

(fot. BBC)