Chelsea szerzy propagandę wśród rosnącej rzeszy fanów. To było oczywiste. Tym nie mniej, lepiej jest zaprezentować głos z wewnątrz na poparcie takich słów, aby po prostu zostać potraktowanym poważnie. Otóż „ktoś” pracujący dla wydawnictwa publikującego programy meczowe, „Chelsea Magazine”, materiały dla strony internetowej oraz klubowe roczniki napisał jak to wygląda od środka. I dobrze się stało. Jako członek klubu dostaję prenumeratę miesięcznika, ale przejrzenie go zajmuje mi około 5-10 minut, choć stron ma ponad osiemdziesiąt! Z zażenowaniem widzę kolejki do budek z programami meczowymi, które kibice kupują z przyzwyczajenia (oni mówią: tradycji), aniżeli dla potrzeby dowiedzenia się, co faktycznie chce przekazać menadżer oraz kibic.
Gorąco zachęcam do przeczytania i przemyślenia wpisu, który znalazłem na Pitch Invasion. Autor artykułu „Inside Chelsea’s Propaganda Machine” przeklina szansę pracowania dla ukochanego klubu i piętnuje zachowania, których nie może zaakceptować jako kibic. Z drugiej strony, jako fan (niewolnik własnej pasji?), nie może pozostawić miejsca, o którym marzył. Sytuacja patowa i podcinająca skrzydła. Zarazem nauka dla takich jak on czy ja, że jeżeli chce się pracować w sporcie należy albo mieć duży dystans do wszystkiego, bądź nie mieć dużo wspólnego z ulubionym klubem, jeżeli będzie się na końcu „łańcucha pokarmowego” w firmie (kiedyś nazywali to klubami właśnie). Można być najbliżej pasji, ale w tym samym czasie najdalej. Można chcieć coś zmienić, ale nie móc do tego uprawnień. Można siedzieć po drugiej stronie ściany pokoju Petera Kenyona, ale słyszeć mniej niż gość w pubie oglądający Sky Sports News.
Oprócz żalów oraz złości autora, należy też spojrzeć na sprawę głębiej. Kto próbuje zmanierować fanów Chelsea? Dlaczego? Nazwisko, jakie się naturalnie narzuca, to wspomniany już Kenyon, który dokonał tego z fanami Manchesteru United. Młody Pete w 1968 roku był na Wembley i świętował zwycięstwo ManUtd na Wembley w finale Pucharu Europy. Jako mieszkaniec z Wielkiego Manchesteru (tak geograficznie nazywa się ten obszar) regularnie bywał na Old Trafford, śpiewał piosenki, chodził do pubów Mancs. Poprzez błyskotliwą karierę w Umbro, trafił na dyrektorskie stanowisko w United i doprowadził do zapełnienia:
- trybun fanami-turystami bądź fanami-biznesmenami,
- klubowych kas pieniędzmi.
Mało jest osób, które potrafiłyby tak zaprzedać swoją duszę priorytetom marketingowo-finansowym (kapitalistyczny Diabeł) kosztem współ kibiców. Dlatego Kenyon był na pierwszym miejscu listy kandydatów na dyrektora zarządzającego Klubem. Od kiedy mamy nowego CEO, baza fanów Chelsea na świecie powiększyła się [uwaga] ponad pięciokrotnie, a kilkunastokrotnie wzrosła rozpoznawalność marki CFC. W cztery lata. Możliwe? Tak, ale tylko pod rządami Kenyona!
Dlatego też, myśląc o „Niebieskiej rewolucji” na SW6, Peter Kenyon i José Mourinho to bez wątpienia dwa największe transfery administracji Romana Abramowicza. Jedynie Petr Čech oraz Claude Makélélé z grona nowym piłkarzy na stałe wpłynęli na wygląd rdzenia zespołu. A tam już swoje miejsce mięli Frank Lampard oraz John Terry. I choć Daily Telegraph kwestionował, czy to Kenyon powinien był odbierać medal w Moskwie jako przedstawiciel klubu, ja nie mam wątpliwości – tak.
Po pięciu latach Romka w Klubie nadal można jednak mieć tak samo mieszane uczucia, jak w tamte lipcowe popołudnie, kiedy wybuchła wiadomość o jego przyjściu na Stamford Bridge. Ale wszystkiego mieć nie można, coś kosztem czegoś innego. Puchary, sukcesy, piłkarskie mocarstwo, czy duży klub w niższych ligach (vide: Leeds Utd)? Punkt widzenia zależy od punktu siedzenia, dlatego patrząc na wszystko z dalszej perspektywy (czasowej, nie geograficznej) należy niektóre nowe dla nas aspekty zaakceptować. I współczuć romantykom uwięzionym w złotej klatce pasji jak autor cytowanego na początku artykułu.
No comments:
Post a Comment