24 Oct 2009

Majewski do 2010

Nie ma sensu szukać teraz świetnego fachowca do objęcia kadry. Lepiej poczekać na ostatni mecz przyszłorocznych mistrzostw świata i wówczas ogłosić wakat na pozycji selekcjonera. Przykłady z RPA oraz Południowej Korei to potwierdzają.

Jeżeli chcemy, aby najlepsi trenerzy bili się o posadę selekcjonera reprezentacji Polski, należy uzbroić się w cierpliwość. Teraz trafią nam się jedynie szkoleniowe okruszki.

Przy całej sympatii oraz uznaniu dla Dana Petrescu, rozśmieszyła mnie nowina, że jest on brany pod uwagę jako kandydat na trenerską pozycję numer jeden w Polsce. Dlaczego ten zdrowo myślący człowiek miałby porzucać świetnie grający w Lidze Mistrzów rumuński klubik, by szargać się z ludźmi, którzy już raz pokazali mu drzwi? Dlaczego jakikolwiek ceniony szkoleniowiec z ambicjami miałby rozważać opcję pracy nad Wisłą i perspektywę „zawodowej śpiączki” przez najbliższe dwa lata?

My, Polacy, nadal mamy w sobie dużo ułańskiej fantazji. Choć pitny miód odstawiliśmy już na bok, wciąż lubimy nad kuflami pełnymi innych trunków dysputować, jakim to potężnych krajem kiedyś byliśmy. Często mówimy o narodowej potrzebie powrotu na należyte nam miejsce wśród europejskich ludów. Poprzez sport ta droga jest najkrótsza. Doskonale uczyły nas o tym czasy Polski Ludowej, sportowa mobilizacja sowieckich sąsiadów czy nawet ubiegłoroczna chińskich olimpijczyków. Nie bez kozery także Amerykanie pompują miliardy dolarów w „przemysł sportowy”, aby stawać tylko na najwyższym stopniu podium.

Jak w większości dyscyplin, także w futbolu droga na sam Olimp nie jest łatwa i wymaga wielu czynników płynnie ze sobą współdziałających. W tym przypadku, podstawowymi są piłkarze oraz infrastruktura, która pozwoli wyszkolić następne pokolenia futbolistów.

Patrząc z perspektywy Euro 2012, piłkarzy na chwilę obecną nie mamy. Patrząc na infrastrukturę – wielkich nadziei na wybuch kilku talentów w przeciągu następnych dwóch lat także mieć nie powinniśmy. Jak głosi jedno z porzekadeł, „jeżeli czegoś nie da się zrobić, zatrudnij kogoś, kto o tym nie wie.” Nie trzeba być wizjonerem, by wyobrazić sobie w czerwcu 2012 roku polskiego szkoleniowca mówiącego w blasku fleszy, że z grupy nie wyszliśmy, ponieważ nie mięliśmy kim grać. Liga za słaba, za granicą wszyscy na ławkach – już znamy te wymówki. Również zatrudniony w tym momencie zagraniczny trener zdąży przez następne 36 miesięcy przejrzeć na oczy, że został nieźle wrobiony przyjmując ofertę pracy w Polsce. Leo Beenhakker pokazał, że dwa sezon na euforii można zagrać, ale już przy trzecim dojdzie do tragedii.

Selekcjoner w takim kraju jak Polska musi być iluzjonistą. Jego rolą jest wskrzesić wiarę, że ciężką pracą i poświęceniem można pokonać rywali sportowo lepszych. Ale nawet magia światowej sławy specjalisty po dwóch latach pracy w takim środowisku się wypali. Można się z tym kłócić i dyskutować, ale radziłbym się pogodzić. Tak już jest i sięgając pamięcią 20 lat wstecz nie znajdziemy przykładu, który by tej teorii nie poparł.

Inna sprawa, że w tym momencie polska opinia publiczna ma prawo niepewnie patrzeć na szkoleniowca zagranicznego. Czekając z tym kilka miesięcy, można zagoić kibicowskie rany i zaoferować carte blanche.

Na chwilę obecną na stanowisku selekcjonera lepiej pozostawić Stefana Majewskiego. Ma doświadczenie, ma wiedzę, a ligę i piłkarzy zna doskonale. Nie miał sukcesów w piłce klubowej, ale jakie to ma znaczenie? Jürgen Klinsmann oraz Marco van Basten pokazali, że jedno z drugim się nie wiąże. Ponadto wszyscy najlepsi trenerzy albo pracują teraz z ekipami grającymi w Lidze Mistrzów, albo awansowali na mistrzostwa świata. Dlatego są najlepsi.

Jeżeli faktycznie chcemy znaleźć kogoś, kto przywróci nam trochę narodowej dumy podczas Euro – poczekajmy. Po MŚ w RPA na rynku pojawi się wiele CV, tak ludzi wcześniej pracujących z reprezentacjami, jak i w piłce klubowe. Choćby Guus Hiddink, który ogłosił już, że kontraktu z Rosją nie przedłuży. Holender jest przymierzany do roli członka zarządu Chelsea Londyn, ale przy odrobinie zdrowego rozsądku z obu stron mógłby przez pierwszy sezon w Polsce pracować tylko przez kilka dni w miesiącu. Nazwisk jak Hiddink na rynku będzie więcej w lipcu 2010.

Obecnie dostępni szkoleniowcy to ludzie, którzy właśnie przegrali albo eliminacje do mistrzostw świata, albo zostali zwolnieni z klubów po nieudanych minionym sezonie bądź początku obecnego.

Przygotowanie drużyny do turnieju to wcale nie proces dwóch lat, ale maksimum sezonu. Sezonu, którego pierwszego część to zaledwie proces obserwacji oraz eksperymentów. Jak pokazała Korea Południowa w 2002 roku, piłkarze nie muszą grać w czołowych klubach – ważne, aby grali. Należy intensywnie przepracować z nimi ostatnie trzy miesiące przed turniejem, a nie po trochu dwa lata. Także obecna sytuacja w RPA daje dużo do myślenia. Choć południowoafrykański związek piłkarski nie ogłosił oficjalnie przyjmowania kandydatur na selekcjonerski wakat, a drużyna gra gorzej od Polski (sic!), jak donosi BBC, futbolowa centrala w Johannesburgu została zalana aplikacjami. I dzieje się to tylko z powodu organizacji przyszłorocznego turnieju.

W takim samym momencie Polska byłaby w znaczniej bardziej uprzywilejowanej pozycji. Kraj z przestępczością na niemalże zerowym poziomie (porównując z RPA), członek UE w środku Europy. Ewentualny sukces tutaj dałby złoty bilet do czołowych klubów Zachodniej Europy. O tym, że polska liga jest żenująco słaba i nie ma w niej wielu wartościowych piłkarzy, potencjalny selekcjoner mógłby się nawet nie przekonać podczas kilku miesięcy pracy nad Wisłą. A przynajmniej nie dałbym swoim wybrańcom tak pomyśleć.

Swoją drogą, może za rok, dwa kto inny będzie już u sterów polskiej piłki?

Felieton został opublikowany na iGol.pl i można go znaleźć tutaj. Tam też czekam na Wasze spostrzeżenia.

17 Oct 2009

Na kadrze i po kadrze

W ostatnim opublikowanym tutaj poście bardzo psioczyłem, że mecze międzynarodowe to nie jest moja pasja. Te kilkanaście dni bez klubowego grania zazwyczaj pozwalały mi odpocząć od futbolu i skupić się na innych zainteresowaniach. Nie tym razem jednak.

Prawdopodobnie do granic moich możliwości wykorzystałem październikowy "international break". Dwa mecze, sporo wywiadów i jeszcze felieton o polskiej piłki - jak wierzę, wszystko z innej niż zazwyczaj perspektywy. Dlaczego tak uważam?

Na mecze pokroju Dania-Szwecja czy Dania-Węgry idzie się zazwyczaj dla przyjemności oglądania futbolu samego w sobie. Spostrzeżenia taktyczne, pogłębianie wiedzy o konkretnych piłkarzach, socjologiczne obserwowanie zachowań na trybunach, zdobywanie doświadczenia - podsumowałbym to w tych czterech punktach, choć można to szerzej rozbudować.

Dlatego też Nickolasa Bendtnera wypytywałem o pozycję na boisku, a z Erwinem Koemanem dłużej podyskutowaliśmy o przedmeczowych założeniach, zanim rozmowę zacząłem właściwie rejestrować na dyktafonie. Byłem również zaskoczony, jak dobrze radzą sobie Węgrzy za granicą, mimo że rzadko są bohaterami pierwszych stron. W samej rozmowie z holenderskich szkoleniowcem próbowałem także uchwycić myśli, które mogłoby być wspólne dla zagranicznych selekcjonerów narodowych drużyn.'

Co mnie zaskoczyło? Dywan, róże, świeczki oraz galeria obrazów na korytarzu pod główną trybuną Parken. Nijak pasowało to do facetów popijających piwo w przerwie meczu. O ile jednak w Anglii nie można pić alkoholu na trybunach, w Skandynawii tradycją jest by pić piwo oglądając mecz. Albo na odwrót. I nawet głośne incydenty (link) nie są w stanie powstrzymać tych nordyckich przyzwyczajeń. Inna sprawa, że tych niewielu stewardów na stadionie zdawało się i tak niczym nie przejmować.
Odgrywając w środę duński hymn na telebimach zostały wyświetlone jego słowa - jakby ktoś zapomniał. Zastanawiające. Na sobotnim meczu ze Szwedami nie skorzystano jednak z tej usługi. Mogło tak też być, ponieważ Szwedzi i Duńczycy wygwizdali narodowe hymny rywali przed meczem i hałas był taki, że nikt nie zwróciłby uwagi, jeżeli ktoś pomylił te czy inne słowo.

Zastanawiające również było, kiedy przed środowym meczem na trybunę weszli kucharze pracujący w jednej restauracji. Zapalili papierosy i dyskutowali sobie o czymś. Widok niespotykany na Wyspach. A kilka metrów dalej jeden z kibiców podrywał będącą na przerwie kelnerkę. Wydawała się być zainteresowaną.

Również ciekawe było przeprowadzanie samych wywiadów. Zanim Daniel Agger odpowiedział na pierwsze pytanie, spojrzał przenikliwie i spytał z jakiej jestem gazety. "Na pewno nie jesteś z The Sun ani żadnego innego tabloidu?" Upewniwszy się, mogliśmy zacząć rozmawiać. A jego mina, kiedy spytałem o szanse Liverpoolu na mistrzostwo Anglii - bezcenne.

Choć jestem generalnie zadowolony z akredytacji na obu meczach, do pełni szczęśćia zabrakło wywiadów z Simonem Kjærem (doznał kontuzji przed środowym meczem) oraz Balázsem Dzsudzsákem z PSV. Węgier notuje imponujące występy w Eredivisie, a w sobotę w pojedynkę mógł pokonać Portugalię. Kiedy już szykowałem się do rozmowy z nim, autokar z drużyną narodową musiał odjeżdżać.

Polecam mój wywiad z Erwinem Koemanem, starszym bratem słynniejszego Ronalda. Holender w rozmowie "na wyłączność" mówił o Zoltánie Gerze, czego raczej nigdzie innej na świecie nie znajdziecie. Na Parken pojawiło się jedynie trzech węgierskich dziennikarzy, ale nie wyrażali ochoty na dłuższą rozmowę z selekcjonerem. Duńczycy byli skupieni na swoich, więc skwapliwie z okazji skorzystałem.

Dwa słowa o polskiej piłce. Uważam, że relacje z Parken to "inna perspektywa", bowiem publikacje tego typu rzadko się ukazują na Wisłą, a polscy dziennikarze nie są zazwyczaj oddelegowani na takie spotkania. "Inna perspektywą" jest też mój felieton o PZPN-ie oraz negatywnych emocjach, które wobec niego narastają. Prezentując w krótki sposób wpływ Janusza Atlasa, Michała Szadkowskiego, Antoniego Piechniczka oraz samych kibiców na polską piłkę, pozwoliłem sobie oskarżyć wszystkich o kompromitację. Zachęcam do komentarzy na ten temat pod tekstem na iGol.pl.

A teraz już garść linków:
Dania jedzie do RPA (link)
Zakłócona feta w Kopenhadze. Passa przerwana (link)
Asy reprezentacji Danii dla iGol.pl (link)
Koeman: Gera w kadrze nie zagra (link)
Wszyscy się kompromitujecie (link)

10 Oct 2009

Derby Skandynawii na własne oczy

Muszę się przyznać, iż łatwiej przychodzi mi sympatyzowanie z futbolem klubowym, aniżeli tym w wykonaniu drużyn narodowych. Każda przerwa na spotkania w ramach eliminacji międzynarodowych imprez przynosi mi często piłkarską nudę, a jeżeli tylko rozchodzi się o spotkania towarzyskie - nawet i poważanie ich zasadności pod względem tak komercyjnym jaki i zdrowia samych zawodników.

Wyjątki potwierdzają więc regułę i jednym z tych wyjątków jest dzisiejszy wieczór, który spędzam na kopenhaskim Parken. Dania podejmuje Szwecję i jak zapewne większość fanów futbolu pamięta, w spotkaniach tych nie brakuje kontrowersji. Podczas Euro 2004, padł słynny już remis 2:2 nazwany szeroko "Nordyckim zwycięstwem", bowiem za burtę wyrzucono reprezentację Włoch. Reakcja Antonio Cassano, swoją drogą w znakomitej dyspozycji obecnie, jest bezcenna (Youtube).

Dwa lata temu, Szwecja zagrała bodaj najlepsze 25 minut w historii swojej drużyny narodowej, obejmując w Kopenhadze trzybramkowe prowadzenie. Duńczycy rzucili się do szaleńczych ataków by doprowadzić do wyrównania. W 89. minucie sędzia Herbert Fandel wyrzucił z boiska Christiana Poulsena, a gościom ze Szwecji dał rzut karny. Emocje sięgnęły zenitu i nie każdy potrafił sobie z nimi poradzić (Youtube). W ciekawy, zarazem przystępny sposób, cały incydent został opisany na (Wikipedii).

Wracając do dziś. Dzięki rządom Danii i Szwecji, podróż z Malmö do Kopenhagi zajmuje niespełna 40 minut. Nie czas i miejsce to opisywać, dlatego ponownie odsyłam do opisu fenomenalnego mostu Øresund (bądź Öresund po szwedzku) na (Wikipedii). Historia sama w sobie jest niezwykle interesująca i mam nadzieję, że kiedyś na łamach tego bloga jej aspekty szerzej samemu przedstawię.

W Kopenhadze zdążyłem jedynie rzucić okiem co się dzieje na rynku przed ratuszem i w pobliskich barach piłkarskich. wszędze wymieszani fani Szwecji i Danii, którzy za nic mają sobie nerwowe chwile z przeszłości i ramię w ramię spacerują po stolicy. Stadion Parken jest relatywnie blisko centrum miasta i można się tam dostać na wiele sposobów. Ja zdecydowałem sie podjechać jeszcze dwie stacje podmiejskim pociągiem (ok. 7 minut), a następnie przespacerować przez nastepne 30 minut po bardzo ładnej okolicy. Ciekawa sprawa, mijałem także położone obok siebie ambasady USA i Kanady, z ktorych w tym samym momencie wyjechały samochody i skierowały się w tą samą stronę. Prawdopodobnie dyplomaci umówili się na wspólną kolację, aczkolwiek intrygujące było, że Kanadyjczycy puścili amerykańską limuzynę by ta jechała z przodu.

Sam stadion wygląda bardzo ciekawie, aczkolwiek bardziej z wewnątrz aniżeli zewnątrz. Choć już kilkanaście lat temu skończono jego budowę, do okoła wszystko jest rozkopane i nie ma parkingu z prawdziwego zdarzenia. Ponadto, same oznaczenia drogowe do stadionu są mylące, jeżeli już uda się jakieś dopatrzeć. Praktyczna wydaje się zamknięta struktura, która podnośi nie tylko poziom dźwięku wokół boiska, jak i temperaturę. Jest to również świetna ochrona przed wiatrem, a wieje tutaj nieprzerwanie.

Próbuję znaleźć różnice między salami dla pracy w Anglii i Danii, ale muszę przyznać, że wszystko jest na tyle usystematyzowane, iż nawet nie znając języka można się spokojnie odnaleźć.

Jeden z aspektów wieczoru, którego nie mogę się doczekać, to konferencja prasowa. Rozmawiałem już z rzecznikiem duńskiej federacji (DBU) i przyznał, że planowane jest przeprowadzenie jej tylko po duńsku i szwedzku, tj. Marten Olsen i Lars Lagerback będą odpowiadać w swoich językach, a dziennikarze i tak będą w stanie zrozumieć, jako że oba języki (zwłaszcza na południu Szwecji) są zbliżone. Anglojęzyczni dziennikarze będą musieli szukać swoich szans. Swoją drogą, podobnie dzisiaj będzie w Pradze, gdzie Polacy i Czesi mniej więcej będą rozumieć swoje wypowiedzi, podczas gdy zostawią międzynarodowych korespondentów z nieco utrudnionym zadaniem.

I jeszcze dwa słowa przed meczem o piłkarzach. Ciężko będzie po meczu o wywiady, bowiem oficjalnie na mojej akredytacji nie mam dostępu do mix-zone. Nie jest to jednak powodem, aby nie próbować. Najbardziej ubolewam nad brakiem w składzie Danii Jespera Grønkjæra, który jest jednym z moich idoli lat 2002-2004 i liczyłem choćby na krótką rozmowę z nim. Cieszy mnie za to niezmierność możliwość zobaczenia na własne oczy Simona Kjæra. Spotkałem się z jego talentem po raz pierwszy kilka lat temu w FM-ie, a potem widziałem kilka spotkań w tv. Tym niemniej, obrońców najlepiej oceniać także analizując ich grę bez piłki i na to dziś wieczorem liczę. Od czasów gry dla Djurgårdens IF śledzę także rozwój kariery Kima Källströma. Ależ to fenomenalny piłkarz, oby dzisiaj pokazał coś niezwykłego. (Youtube)

Thomas Sørensen to kolejny cichy bohater angielskich boisk, oby dzisiaj miał dużo pracy. No i jest jeszcze ten jeden z Malmö, o którym ostatnio naprawdę dużo się naczytałem w szwedzkiej prasie.

Ciekawe czy któregoś z nich będą obserwować wysłannicy Newcastle United i Sunderlandu, którzy tuż przede mną odebrali swoje bilety na dzisiejszy mecz. Ciekawa sprawa, że dwa kluby są lokalnymi rywalami, a ich skauci razem chodzą na mecze i oglądają piłkarzy.

I jeszcze Henrik Larsson. Dzisiejszego wieczoru stał się najstarszym piłkarzem z pola, który wystąpił w barwach reprezentacji "Trzech Koron". Cóż za poświęcenie, abym mógł go w końcu zobaczyć na własne oczy. Dzięki Henke!