7 Aug 2008

Księga niepokoju – polemika

(fot. Keane na Anfield: "Thanks for having me here")

Niezwykle rzadko zdarza mi się mieć zdanie inne, aniżeli Michał Okoński. Tym razem jednak mój komentarz do jego rozmyślań o władzy w futbolu rozrósł się do mojej własne notki. Tutaj prezentuję mój głos, aczkolwiek do dyskusji zachęcam już na blogu pana Michała.

Księga niepokoju – blog Michała Okońskiego

Ciężko mi się zgodzić, aby to piłkarze mięli w rękach piłkarską władzę i największy (bezpośredni lub nie, pierwotny lub ostateczny) wpływ na decyzje podejmowane w futbolowym świecie. Aczkolwiek rozumiem ich ważną rolę, jako głównych aktorów całej tej zabawy. Naturalnie, futbol bez futbolistów nie istnieje. Ale czy tylko? Zacznijmy od początku.

Faktem jest, iż relatywnie niewiele do powiedzenia mają kibice. Przykładowo, w Ojczyźnie, na kilka dni przed premierą ekstraklasy i pierwszej ligi fani nie wiedzieli, do jakiego pociągu mają w sobotni poranek wsiąść, aby dojechać na wyjazdowy mecz ich ukochanej drużyny. Nie mają żadnego wpływu na decyzje zarządów, choć protestują (Legia, Widzew), sporadycznie potrafią zwolnić (czyt. „zastraszyć”, vide: Arka) trenera. Ale Polska to piłkarska prowincja, gdzie kibica się nawet nie szanuje. Nadwiślańskie historie brzmią dla mnie teraz jak science-fiction, które w końcu będzie musiało zmierzyć się z zachodnimi wzorcami. Oglądając mecze Premiership, bilety na mecze mam wykupione i przysłane pocztą na miesiąc przed kick-offem, a transport próbuję zorganizować jeszcze wcześniej. Kiedyś w końcu i w Polsce tak będzie.
Na Wyspach istnieje system członkostw. Może i posiadanie takiego nie daje możliwości decydowania o losach klubu, ale pozwala stać się cząstką danej społeczności, z którą władze muszą się liczyć i opiekować. Każdy członek co roku jest pytany w formie różnych ankiet, co jest ok., a co należy zmienić. Rozbudowany system PR tworzy kibica-klienta, od którego zadowolenia ważą się losy klubu-firmy. Musi wrócić i ponownie wydać pieniądze, aby biznes dobrze prosperował. We Włoszech, głównie dzięki swego rodzaju anarchii na trybunach, grupy kibiców zwalniają trenerów, wyrzucają piłkarzy, zatruwają życie prezesów. Potrafią pójść na wojnę i trzeba utrzymywać z nimi dobry kontakt. Z kibicem-anarchistą. Na Półwyspie Iberyjskim kibice wielu klubów mają czynne prawa wyborcze. To oni częstokroć decydują, kto zostanie nowym prezydentem danej ekipy i w zależności od ich głosu, przedstawiciel danej idei będzie miał możliwość wprowadzić ją w życie. Kibic to wyborca, którego nastrojów nie da się zepchnąć na drugi plan. We wszystkich tych modelach, kibic (choć na różny sposób) musi być szczęśliwy.

(fot. Nowe karty dla socios FC Barcelona)

Ponadto, o czym wspomniał pan Michał, piłkarze często także mają swoje sympatie. Pierwsze z brzegu przykłady Robbiego Keane’a oraz Davida Bentley’a są bardzo dobre. Tych dwóch panów, podejmując decyzje o dalszych losach, kierowali się instynktem fana, nie zimnego i bezwzględnego biznesmena. Kiedy latem 2003 roku West Ham miał sprzedać Joe Cole’a, na Upton Park spłynęły świetne oferty z Liverpoolu oraz United. Piłkarz, od dziecka chodzący z rodziną na mecze Chelsea, bez wahania wybrał SW6. Podobnie postąpił wówczas Damien Duff, odrzucając ofertę z Anfield. W mediach jawili się jako chciwi ludzie kuszeni pieniędzmi Romana Abramowicza. Historie o „tych złych” są ciekawsze. „Bad news sells papers”, czyż nie?

Futbolem (sportem) rządzą też bogaci sponsorzy oraz właściciele. Kariera nie trwa wiecznie, a jej niepewności dla wielu z nas okazałaby się przerażająca. Jedno przypadkowe starcie, kontuzja i marzenia jutra potrafią prysnąć w ułamku sekundy. Sportowiec musi zabezpieczyć się finansowo. Jakby w takim Marksistowskim świecie ktoś nadal liczył, iż będą ryzykować swoje losy za garść owoców i talony towarowe! Ponadto, ich gaże napędzają często widzowie. Jeżeli nikt nie chciałbym oglądać piłkarzy w akcji, kluby nie miałby pieniędzy, a zawodnicy wysokich kontraktów. Przy pustych trybunach sport na murawie jest niczym sztuka dla sztuki, galeria artystyczna bez odwiedzających. Kibice mają często władzę większą aniżeli są tego świadomi. Sęk w tym, iż muszą działać jako jedno ciało. To już jest niezwykle trudne.

Sponsorzy i właściciele dają pieniądze, które zachęcają sportowców do zmian barw. Co innego mogłoby wpłynąć na decyzję takiego Jaromíra Jágra, aby grać dla Avangardy Omsk? De facto, będącej pod rządami Romana A. Czy Gareth Barry chciałby zmienić miejsce, gdzie się wychował, dorósł, nauczył wszystkiego, gdyby na horyzoncie nie pojawiły się duże pieniądze i szansa na trofea? Piłkarze, choć myślą inaczej, są tylko marionetkami w rękach właścicieli. Ci natomiast ich potrzebują, aby uszczęśliwić trybuny sławnymi zawodnikami oraz pucharami, które mogą dla nich zdobyć. Te gwiazdy mogą się wydawać półbogami sportowego świata, ale niewielu z nich potrafi przetrwać na piedestale dłużej, niż kilka sezonów. Dlatego są tak zdesperowani, aby zdobyć lukratywne kontrakty. Przeciętna kariera zawodnika drużyny NFL trwa cztery lata. Po tym okresie ich organizmy, na skutek wycieńczenia, kontuzji oraz starć z rywalami, nie są w stanie dalej rywalizować na najwyższym poziomie. A przecież tylko dwie najlepsze drużyny futbolu amerykańskiego grają więcej niż 18 meczów w roku! W czasie czterech lat i kilkudziesięciu meczów każdy zawodnik musi zapewnić sobie bezpieczną przyszłość po powieszeniu butów na kołku.
(fot. 8 lat w NFL, Tom Brady to wyjątek od reguły)

Nie ma sportowców niezastąpionych. Każda dyscyplina ma najlepszych przedstawicieli danej generacji, ale po nich przyjdą następni, a świat się nie zawali, kiedy ci „wielcy” w końcu znikną. Choć, de facto, rzadko znikają. Muszą pojawiać się w mediach bądź pracować w sporcie, aby dalej zarabiać pieniądze. Muszą osiągać sukcesy, które będą przyciągać kibiców na trybuny. Muszą tak komentować mecze, aby widzowie włączali odbiorniki. Wyjścia nie ma. Michael Jordan, Pele, Wayne Grezky, Diego Maradona – ciągle ich wszędzie pełno. Jakiegoż pstryczka dostał grający niemalże va banque Cristiano Ronaldo, kiedy Real Madryt zaprezentował Rafaela van der Vaarta? „Królewscy” sprowadzili za śmieszne (ŚMIESZNE!) pieniądze niewiele gorszego piłkarza, który od zawsze marzył o grze w Hiszpanii. A że udało się w zespole najbardziej utytułowanym, to już tylko miły dodatek. Ronaldo się ośmieszył, stracił szacunek kibiców i wsparcie wielu z nich. Zupełnie jak Barry. Obaj mięli okazję częściej lub rzadziej nosić opaskę kapitana. Kto im teraz zaufa?
(fot. O'Neill się nie ugnie)

Przykłady dwóch ostatnich pokazują też jak potężną, doprawdy wielką, władzę mogę mieć klubowi menadżerowie. Sir Alexa Fergusona i Martina O’Neilla jest stać, aby posadzić w/w panów na trybunach przez cały sezon. „Stać” w sensie bardziej finansowym, aniżeli sportowym. Tym niemniej, ciężko sobie wyobrazić, aby skruszeni piłkarze ostatecznie nie przyznali się do błędu i publicznie przeprosili. Sygnał menadżerów United i Aston Villi jest przejrzysty: „Nikt sobie z nami pogrywać nie będzie. Ktoś będzie próbował – skończy jak oni”. Nauka dla kolejnych rewolucjonistów, a i najlepsi piłkarze zostają tam, gdzie byli.

Arsène Wenger należy do tych, którym w kaszę nikt nie będzie dmuchał. Mathieu Flamini chciał więcej, niż był wart – niech sobie odchodzi, znajdziemy godnego następcę. Władze klubu nikt nie będzie szantażował. Chyba, że są to władze AC Milan. Kaká wymusza co roku nowy kontrakt i go dostaje. Rossoneri są terroryzowani odejściem najlepszego piłkarza, a słaby Adriano Galliani wybiera najłatwiejsze rozwiązanie – dać Brazylijczykowi podwyżkę. Ale jak długo można zamiatać pod dywan?

(fot. Aulas to twórca potęgi OL)

Na przeciwnym biegunie są zawodnicy jak Sonny Anderson. Jean-Michel Aulas docenił jego wysiłek włożony w ciągu trzech lat gry dla Olympique Lyonnais. Piłkarz chciał odejść do zagranicznego klubu – zwolniono go z kontraktu i dano wolną rękę. W podziękowaniu za budowę „Wielkiego Lyonu”. Po niespełna pięciu latach, Brazylijczyk wrócił na Stade Gerland. Już jako trener napastników i wyszukiwać nowych talentów w „Kraju Kawy”. Prezydent OL to jeden z największych mistrzów futbolowego biznesu. Identycznie postępują na Old Trafford, dzięki czemu w klubie panuje iście rodzinna, by nie powiedzieć sielankowa, atmosfera. Ole-Gunar Solskjær będzie pracował w bardzo podobnym charakterze jak Anderson. Wstępne propozycje pracy w przyszłości dostali także m.in. Gary Neville oraz Paul Scholes. Nad piłkarzami bardzo łatwo zapanować – wystarczy zapewnić im spokojną i pewną przyszłość.

Przytoczone przez pana Michała Leeds nie rozpadłoby się, gdyby z klubu nie odszedł Martin O’Leary. Peter Ridsdale, ówczesny prezes „Pawi”, zaufał następnie złym ludziom i klub popadł w szarzyznę. Nadchodzące kłopoty widać było gołym okiem i z tonącego statku każdy starał się wiać. Wspomniany Keane był jednym z pierwszych. Kwestia wzrostu procentowego udziału płac piłkarzy w klubowych budżetach także jest symptomatyczna. W sezonie 2007/08 mecze Premiership obejrzało w sumie 13.7 miliona kibiców. Rozgrywki Championship pod tym względem są czwarte na świecie. Od 10 sezonów średnia widzów na jednym meczu Premier League nie spada poniżej 30.000 (wszystkie dane za raportem Deloitte z Maja 2008).

Piłkarze są ważnym ogniwem piłkarskiego łańcucha pokarmowego, ale ich los wcale nie zależy tylko od nich samych. Każdy z aktorów tego świata jest bezcenny dla kolejnego. O sukcesie decyduje szereg decyzji, wydarzeń oraz trendów. Nawet najlepiej negocjujący agent piłkarski może polec w rozmowach z twardo stąpającym po ziemi menadżerem. Natomiast oderwanych od świata zawodników kibice mogą po prostu przestać chcieć oglądać i ich kariery pękną, niczym bańki mydlane. Więc po co się nadąsać?

3 comments:

Anonymous said...

Choc jestem z opcji Michała Okońskiego (przynajmniej piłkarskiej) to zostawie komentarz tutaj, bo to fajny blog, a jakoś nikt tego nie komentuje. Widać wszyscy się zgadzają.
Nie wiem czy nie czeka nas stwierdzenie, ze tak naprawdę to nikt dzisiejszą piłka nie rządzi. Niektórzy, chyba jeszcze romantyczni, kibice wierzą w magiczny trójkąt piłkarze-trener-kibice, pomijając właścicieli czy prezesów. Chyba jednak niesłusznie, bo choć sami własciciele mogą o piłce mieć zerowe pojęcie, ale skoro za to wszystko płacą to pewnie chcą żeby wygladało to dobrze. Pewien problem zaczyna się gdy prezes uważa, że wie o piłce więcej niż piłkarze i trener. Wypada wspomnieć np. Jesusa Gila, własciciela Steauy Bukareszt czy Gajdamaka. Na jakies trofeum od czasu do czasu starczy ( i to przeważnie tylko na lokalnym rynku), ale wszystko to okupione jest zbyt wieloma upokorzeniami. Na dzień dzisiejszy piłkarzom chyba najbliżej do miana władców futbolu. I ze wzgledu na to, że choćby nie wiadomo jak spinali się kibice, to jak piłkarze nie strzelą o bramke wiecej to nic to nie da. I ze wzgledu na to, że biora za to bieganie ogromna kasę.
pozdro mewstg.blox.pl

Anonymous said...

No, Robbie, wywołałeś mnie do tablicy :) Spróbuję odpisać dziś wieczorem, pozdrawiam

Robert Blaszczak said...

Dziękuję za komentarze oraz udział w dyskusji.

Steaua i kiedyś Atletico to przypadki trochę dalekie od panującej normy, aczkolwiek warte bliższej analizy.

Na blogu Pana Michała zostawiliśmy już po jednym mega-komentarzu, zaprazaszm do lektury!