4 Aug 2008

Nie taki Ole straszny, czyli Solskjær a Chelsea

Jako że Ole Gunar Solskjær zakończył oficjalnie swoją karierę, można napisać o nim kilka ciepłych słów. Michał Zachodny obiektywnie i pozytywnie wypowiedział się o Tottenhamie, ja pozwolę sobie nadmienić kilka słów o legendzie United.

Zazwyczaj pisząc o innych klubach potrafię być obiektywny. Odkładam emocje trybun na bok i opisuję wydarzenia jako postronny obserwator. Ale nie chcę zanudzać kolejną obiektywną notką, bowiem takich o Ole na polskiej blogsferze pojawiło się ostatnio mnóstwo. Nudy, Barcelona ‘99, nudy, morderca o twarzy dziecka, nudy, cztery bramki z ławki, nudy i odgrzewane kluchy. Spójrzmy na Solskjæra oczami fana Chelsea. Jest to opowieść bogata w detale. Zapraszam do tej nieco przydługiej lektury.

Transfer norweskiego snajpera na Old Trafford zbiegł się z początkiem świetnej ery na Stamford Bridge, która trwa aż po dziś dzień. Od momentu, kiedy Ole stanął na ziemi brytyjskiej nie byliśmy na koniec sezonu niżej niż na szóstej pozycji. Zważywszy na wcześniejsze 20 (znowu ta „20-tka”) lat, wynik świetny.

Minęli się

Niewiele zabrakło, aby pierwszy mecz Solskjær przeciwko „the Blues” zbiegł się z debiutem Gianfranco Zoli w naszych barwach. Franek podpisał kontrakt 8 listopada 1996 roku, natomiast mecz z Czerwonymi Diabłami odbył się sześć dni wcześniej. Co ciekawe, obaj piłkarze odznaczyli się w historii obu klubów jako symbole przełomu wieków. Zola jako najlepszy obcokrajowiec niebieskich wszechczasów, Ole jako najlepszy czerwony joker. Owego 2 listopada Norweg mógł na własne oczy przekonać się, iż potęga Chelsea powoli się buduje. Drużyna dowodzona z ławki przez Ruuda Gullita pokonała na wyjeździe United 2:1. Jedne z ostatnich spokojnych dni w Klubie przeżywał Gianluca Vialli, dla którego przyjście rodaka oznaczało walkę o pierwszą jedenastkę. Były napastnik Juventusu zaprezentował się rewelacyjnie biorąc udział w akcji, po której Michael Duberry otworzył wynik spotkania, a następnie samemu podwyższając na 2:0. Mecz zakończył się wynikiem 2:1 dla przyjezdnych, a Solskjær przez 90 minut nie potrafił znaleźć sposobu na dobrze wówczas dysponowanego Kevina Hitchcocka.


W sezonie 96/97, Czerwonym Diabłom nie udało się już zrewanżować, choć Norweg ponownie zagrał pełny mecz. Na Stamford Bridge już w 2. minucie bramkę zdobył Zola, pewnie kroczący po tytuł piłkarza sezonu. W drugiej połowie wyrównał David Beckham i mecz zakończył się podziałem punktów. Co ciekawe, niemalże rok później Becks strzelił na the Bridge dwie bramki i po meczu został przedstawiony podziwiającej go z trybun Victorii Adams.

A Solskjær czekał aż do września 1997 roku, aby zdobyć gola przeciwko Chelsea. I był to kolejny mecz „z historią”. Pierwszy na Old Trafford strzelił Norweg... Henning Berg, ale było to uderzenie do własnej siatki. Dość szybko odpowiedział z dystansu Paul Scholes i zrobiło się 1:1. W drugiej połowie na prowadzenie wyszła Chelsea po golu legendy... United. Mark Hughes, który strzelił 163 gole dla Manksów (7. miejsce w klubowym rankingu wszechczasów) wykorzystał błąd duetu Berg-Pallister. Chelsea wygrałaby drugi mecz z rzędu na Old Trafford, gdyby nie wchodzący z ławki Solskjær. 86. minuta mecz i...



Na kolejną bramkę przeciwko Chelsea Solskjær kazał sobie czekać aż do sobotniego popołudnia 24 kwietnia 2000 roku, dokładnie godziny 12:39. United przystąpiło do tego meczu żądne rewanżu za blamaż pół roku wcześniej na Stamford Bridge. Zdobywcy potrójnej korony zostali upokorzeni 0:5, a Norweg pojawił się wówczas na boisku. Ale Chelsea łatwo ograć się nie dała. Na bramkę Dwighta Yorke’a odpowiedziała uderzeniami Dana Petrescu i Zoli. Gwoli ścisłości, z prowadzenia nie cieszyliśmy się długo, bo właśnie w 39. minucie wyrównał Ole. W drugiej połowie bramkę dołożył Yorke i United odniosło wymarzone zwycięstwo. Summa summarum, obie drużyny uznały tamten sezon za udany. „Czerwoni” obronili ligowy tytuł, a „Niebiescy” wygrali Puchar Anglii. W meczu o Tarczę Dobroczynności na Wembley wygrała Chelsea 2:0. Solskjær wystąpił w podstawowej jedenastce.

Cios za cios

Sezon 2001/02 to kolejny ciekawy pojedynek między oboma klubami. W Mikołajki 2001 roku Chelsea pokonała United 0:3 na Old Trafford, choć sir Alex Ferguson wystawił najlepszy możliwe skład (z Solskjærem wchodzacym z ławki). Kolejna wyprawa na południe miała więc oznaczać dla jego podopiecznych kolejną walkę o honor i rewanż. Gwoli ścisłości – udaną. Ten statystyczny pojedynek na cyferki i liczby zakończył się wynikiem 3:3. W kwietniu ‘02 na Stamford Bridge mięliśmy niewiele do powiedzenia. Claudio Ranieri wystawił niemalże ten sam skład, co kilka miesięcy wcześniej, natomiast SAF musiał się obejść bez Becksa. Wynik niestety odzwierciedlał przebieg wydarzeń na boisku.



Posiłkując się Soccerbase.com, przedostatni mecz ligowy w karierze Solskjær zagrał właśnie przeciwko Chelsea, 9 maja 2007 roku. Zazwyczaj pisząc o moich wyprawach na the Bridge używam słów „miałem przyjemność być”, ale tym razem była to stypa. W przeciągu sześciu dni przegraliśmy po karnych półfinał LM z Liverpoolem oraz szanse na mistrzostwo remisując na Emiratach. Serce bolało, zwłaszcza, iż na Anfield wówczas byłem i przykre wspomnienia nadal były świeże. Do meczu z Chelsea ManUtd przystępowało jako nowokoronowany mistrz kraju. Wszyscy myślami byli przy finale Pucharu Anglii, więc na murawie można było zobaczyć rezerwy. Cudicini, Diarra, Morais, Sinclair, Sahar, Kuszczak, Lee, Eagles, Richardson, Dong i… Solskjær. To właśnie Norweg został mianowany kapitanem zespołu, kto wie czy nie po raz pierwszy, bo na pewno ostatni. Wynik 0:0 zupełnie oddaje przebieg wydarzeń na boisku. Głęboko żałuję, iż opieszale śledziłem jego grę. Więcej szans ku temu już mieć nie będę.

W ostatnim meczu Premiership 06/07 United niespodziewanie przegrało przed własną publicznością z West Hamem 0:1. Dzięki temu „cudownemu” wynikowi „Młoty” nie spadły, a uratowała ich bramka Carlosa Teveza. Do Championship poleciało Sheffield United dowodzone przez Neila Warnocka, który na znak protestu odszedł z klubu i chciał się nawet wycofać z futbolu. Okazało się, iż gra Teveza w londyńskim klubie była nielegalna, za co FA nałożyła rekordową w historii karę 5 milionów funtów. Ale i tak w dół poleciały „Szable”. Po kilku tygodniach poleciał także Tevez. Do Manchesteru. Solskjær rozegrał wówczas ostatnie pełne spotkanie w karierze, żegnając się z Premiership przed własną widownią.


W kilkanaście dni później Chelsea pokonała United 1:0 w finale krajowego pucharu na Wembley. Solskjær wszedł na boisko w 112. minucie (foto powyżej), aby przechylić szalę zwycięstwa, ale to Didier Drogba był bohaterem dnia strzelając jedynego gola cztery minuty później. Nowoczesna mekka futbolu, 90 tysięcy widzów oraz finał najstarszych piłkarskich rozgrywek świata. Faktycznie, byłoby romantycznie, gdyby to Ole wówczas zdobył bramkę. Ale „futbol jest okrutny”.

Idealny na Premiership

Solskjær wystąpił przeciwko Chelsea 18 razy, ale tylko trzy razy udało mu się umieścić piłkę w siatce. Pozostałe 123 gole strzelił komuś innemu ;-) Tym niemniej, jeżeli już nam strzelał, to United nie przegrywało. Co ciekawe, za każdym razem kto inny był menadżerem Chelsea. We wszystkich pojedynkach Chelsea-United, kiedy Norweg wpisywał się na listę strzelców, uczestniczyło tylko czterech piłkarzy: Ed de Goey (raz jako rezerwowy), Zola, Gary Neville oraz Scholes. Ostatni z nich wziął właśnie udział w pożegnalnym meczu Norwega.

Miałem nie zanudzać, a wyszły mi trzy strony w Wordzie i pewnie tylko fanatycy dotarli do końca tej historii o Solskjærze i jego rywalizacji z Chelsea. Nie wiem czy los da mi okazję coś jeszcze o nim napisać. Jego wielkość wcale nie objawia się tylko w ilości strzelonych bramek. To kwestia talentu i daru od Boga. Ole imponował przede wszystkim wytrwałością w walce z kontuzjami oraz pasją do powrotu na boisku. Ponadto, był jednym z tych niewielu współczesnych ikon jednego klubu, które wzbudzały sympatię wśród fanów drużyn przeciwnych. Nikt nie pamięta, aby norweski napastnik pyskował na sędziego lub teatralnie przewracał się w polu karnym. Choć fizycznie jego organizm nie wytrzymał trudów kariery, mentalnie był piłkarzem idealnym na ligę angielską. Zawsze grał do końca. Choć może dlatego, iż wchodził tylko na końcówki?

No comments: