19 Sept 2008

Jaki był ten mecz?

(fot. Krzyszfot Porębski / Wislasoccer.com)
Sędzia po raz ostatni zagwizdał, a ja nie byłem pewien, co napisać. Wisła przecież przegrała. Ale tylko 1:2. Ponadto, utwierdzam się w przekonaniu, że drugi gol padł po faulu. Ale Tottenham grał w obronie żenująco słabo i Wisła mogła to nawet wygrać. Krakowski zespół prezentował się świetnie technicznie i kondycyjnie, ale odnosiłem wrażenie, że przy pojedynkach fizycznych Anglicy (ilu tam w ogóle było Anglików?) rzucali ich po ścianach.

Zagaduję dziennikarzy polskich i angielskich. Zdania (po)mieszane. Ledley'a Kinga, który według mnie zagrał beznadziejnie, głośno chwalą korespondencji katowickiego Sportu oraz Sunday Telegraph. ¿Qué? No właśnie, "qué". Ktoś się wtrąca, że Giovani dos Santos nieźle się zaprezentował. Mówiącym te słowa okazał się jakiś meksykański dziennikarz, który przybył do Anglii zrobić materiał o swoim faworycie.

W prowizorycznej mix-zonie na murawie WHL kłębi się tłum lokalnych żurnalistów. Poprosili rzecznika prasowego o rozmowę z Davidem Bentley'em. - Dlaczego? - zaciekawiony zapytałem. - Pierwsza bramka w Spurs, super występ - ktoś odparł. Przy tej opinii także postawiłbym duży znak zapytania. Prawy pomocnik i tak nie przyszedł.

Zanim ostatecznie zjawił się kapitan Spurs, aby odpowiedzieć na kilka pytań, przysiadłem na fotelach dla sztabu oraz rezerwowych graczy. Kiedyś nazywano to ławką. Oparłem się plecami i... odpłynąłem. Wygodne i ciepłe. Wymarzone dla styranego zawodnika, ale czy aby na pewno zachęcające do walki w strugach deszczu dla jego zmiennika? Śmiem wątpić.

Urzekł mnie dziś Gustavo Poyet-szkoleniowiec. Zawsze miałem dla niego miękkie serce, bramek w półfinale FA Cup 2000 przeciwko Newcastle, w Monako, czy otwierającej sezon 1999/2000 mu nie zapomnę. Wróćmy na WHL. Do wejścia szykowali się Frazier Campbell oraz Jamie O'Hara. Urugwajczyk dokładnie obu rozrysował, gdzie oczekuje, że będą grali, a następnie ojcowskim objęciem przytulił ich do siebie. Coś wyszeptał, uśmiechnięty spojrzał głęboko w oczy i klepnął po plecach. On wierzy w ich potencjał i daje temu wyraźne znaki. Trochę inaczej aniżeli Juande Ramos. Założone ręce, spuszczona głowa. Stoi przy linii końcowej i patrzy. Odnosiłem wrażenie, że wzrok jego nawet nie skupia się na grze. Nie gestykuluje, nie krzyczy. Nie wpływa na grę piłkarz. Może nie chce? Nie radzi sobie z presją? Te znaki zapytania równie dobrze mogłem wstawić w nawiasy.

Gdzie się podział szkoleniowiec, którego Sevilla porwała piłkarski świat? Gdzie jest ten ofensywny futbol, którego wszyscy byliśmy fanami? Hiszpan chciał wygrać mecz z Wisłą grając osamotnionym napastnikiem i pięcioma zawodnikami w formacji obronnej. Otrzymawszy przed meczem wyjściowe jedenastki, coś mi się nie zgadzało. Przy każdym piłkarzu stawiałem dwie literki, gdzie oczekuję, iż wystąpi. Niczym z Championship/Football Managera: DR, DL, DC, MC, etc. Naliczyłem pięciu defensorów. Didier Zokora ostatecznie trafił do pomocy, ale grał tam ultra defensywnie - dosłownie trzy kroki od stoperów. Wisła nie jest aż tak straszna, aby przed własną publicznością się tak bronić. Podobny błąd popełnił niedawno Luis Felipe Scolari, de facto przeciwko Spurs. Zamiast ustawić drugą linię ofensywnie, znalazł tam miejsce dla Juliano Bellettiego, który miał biegać za i tylko za Luką Modriciem. Rezultat? Jedyny jak dotąd punkt dla gości w obecnym sezonie Premiership.

Rozwiązania problemu Spurs nie znajdę w sześciu słowach, ponieważ coś na White Hart Lane dosłownie i w przenośni nie gra. Liczba tygodnia/miesiąca/rok? Pięć. Zwycięstwo nad Wisłą było dopiero piątym w meczach o stawkę od czasu wygrania w lutym Carling Cup. Ramos, ten to dopiero spoczął na laurach!

I jeszcze dwa słowa o fanach Wisły. O sytuacji poza stadionem już pisałem w poprzedniej notce. Postawa już na White Hart Lane budziła reakcje zupełnie odmienne. Głośny i (prawie) zawsze kulturalny doping, który przez niemal cały mecz zagłuszał śpiewy kogucich fanów. Największe zainteresowanie angielskich dziennikarzy wzbudziły polskie śpiewy do słów piosenki "Qué será será", tak popularnej wśród fanów na Wyspie. Pamiętam, kiedy w marcu rozmawiając na Widzewie z odpowiedzialnymi za relacje z kibicami, doszliśmy do wniosku, że na nowoczesnym stadionie i fani zachowują się w sposób bardziej cywilizowany. Sami przez się, bez specjalnych odgórnych nacisków. Polsce życzę więc nowych obiektów, bowiem w kwestii problemu chuligaństwa nastąpi milowy krok rozwoju.

Jeżeli po przeczytaniu pomeczowych dywagacji ktoś jeszcze ma siłę rzucić okiem na moją relację dla iGola, gorąco zapraszam!

PS. 5.30am, najwyższa pora iść spać. Po pewnych perypetiach, relatywnie późno wróciłem do domu. Tytuł notki zainspirowany piosenką Turbo, którą piłkarze Wisły mogą sobie melancholicznie zanucić pod nosem.

2 comments:

Anonymous said...

Robercie z tego co czytam nie miales tej niezwyklej przyjemnosci obejzec meczu w Polskiej TV. Jesli kwestionujemy wystep coponiektorych zawodnikow to moim zdniem zdecydowanie najgorszy w tym mecz (zreszta nie pierwszy) zanotowal redaktor Dariusz Sz. Ja rozumiem ze mozna nie znac jezyka angielskiego i zamiast Bejl (Bale) mowic Bejli, lub zamiast Dżenas (Jenas) mowic Dżinas, no ale zeby Boguskiego pomylic z Boguckim??? I to jeszcze w sytuacji gdy ten schidzi z boiskach a na jego plecach jak wol BOGUSKI. Tragedia!!

Anonymous said...

Dziwię się autorowi, że nie wie, jaki był ten mecz, a swoją opinię uzależnia od tego, co o meczu myślą inni. A że inni myślą różnie, to autor sam nie wie, co ma myśleć.
Takie myślenie jest typowe dla środowiska Gazety Wyborczej i Tygodnika Powszechnego. W tych towarzystwach można zacząć się wypowiadać dopiero po konsultacji z Wielkim Mistrzem Adamem.