Trochę spóźniona kartka z meczownika. We wtorek byłem na meczu Ligi Mistrzów z Bordeaux i... się zawiodłem. Było po prostu nudno.
Zdaję sobie sprawę, że kibice 95 procent klubów na świecie dużo oddaliby za zwycięstwo 4:0 w najważniejszych europejskich rozgrywkach. Zdaję sobie sprawę, że jeszcze siedem lat temu Chelsea męczyła się (i odpadała!) z Pucharu UEFA grając z takimi tuzami jak Hapoel Tel Aviw czy St. Gallen. A prowadził ich obecny szkoleniowiec Juventusu! A ja idę w ślady Luisa Felipe Scolariego i marudzę.
Po pierwsze, Girondins nie dostosowało się do poziomu tych elitarnych rozgrywek. Nie atakowało odważnie, nie ryzykowało. W pierwszej połowie zostało skarcone dwoma golami, choć powinno pięcioma. Między bramkami Joey'ego Cole'a a Florenta Maloudy chyba nie działo się nic. Dziura, pustka, nudy, jedno wielkie - nic. Chelsea niepotrzebnie się cofnęła, oddała pole. Piłka przechodziła raz na stronę gospodarzy, raz gości. I nic z tego nie wynikało.
Ani na chwilę zwycięstwo nie było zagrożone, a "wygodnictwo" przy jego osiąganiu powodowało ziewanie. Ziewanie ma to do siebie, iż powoduje reakcję łańcuchową. Ziewnie jedna osoba, potem druga i kolejna, a następnie ktoś obok. I tak ziewały trybuny Stamford Bridge.
Zszokowali mnie fani Żyrondystów. Przyjechała ich garstka, choć Eurostarem i TGV do Londynu mogli się dostać szybko. Ba, mogli nawet przyjechać samochodami, ewentualnie przylecieć tanimi liniami. Wszystko zapewne w zasięgu ich portfela. Na ok. 2 tysięcy, które mogłoby kupić bilety, pojawiło się może sześćset osób.
Swoista historia zatoczyła koło. Rok wcześniej podczas meczu z Rosenborgiem Stamford Bridge wyglądało jak puste, przyszło niewiele ponad 25 tysięcy. Goście z zimnej krainy objęli prowadzenie, a Chelsea męczyła się niesamowicie. Wyrównał Andrij Szewczenko, po jednym z niewielu goli w barwach "the Blues". Następnego wieczora José Mourinho w klubie już nie było. Szalony to był rok. Pełen smutku i łez, złości i braku wiary. Potem przyszło odwrócenie karty i pogoń za United na dwóch najważniejszych frontach. Nie udało się.
Znowu jesteśmy w Londynie. Chelsea bez wysiłku wygrywa z Bordeaux, Scolari oczekuje od piłkarzy więcej, a nad sir Alexem Fergusonem wisi widmo dziewięciu punktów straty do lidera. I czy ja mam prawo narzekać?
No comments:
Post a Comment