4 Jan 2009

Wayne Bridge, legenda the Bridge

Follow follow follow
There were only two minutes to go
It was Wayne Bridge's goal
That sent us out of control
And knocked the Arsenal out of Euro
Szósty dzień kwietnia roku pańskiego 2004. Zanim do Chelsea trafił zwycięzca José Mourinho, a Barack Hussein Obama zaczął prawić swoje demagogie na szeroką skalę, kibice the Blues uwierzyli, że "yes, we can". Claudio Ranieri za czasów pracy na Stamford Bridge nie wygrał żadnego pucharu, ale tamtym wieczorem zdobył wszystkie serca bijące na niebiesko. Od wtedy na zawsze w pamięci fanów jest też Wayne Bridge. Jego wymiana piłki bez przyjęcia z Eidurem Gudjohsenem zakończyła się strzałem Anglika w długi róg bramki Arsenalu. W tych okolicznościach padł gol dający awans do pierwszego półfinału Ligi Mistrzów w historii klubu z zachodniego Londynu.

Kwestia dyskusyjna czy to najlepszy lewy obrońca w historii Chelsea FC. Zapytałem kiedyś eksperta w tej dziedzinie - popularnego Valky'ego, który zebrał sylwetki wszystkich lewych obrońców w historii Chelsea. I choć nie można teraz znaleźć tych materiałów na jego stronie internetowej, Adam nie ukrywał, że Wayne zawsze będzie wyżej oceniany przez kibiców Chelsea aniżeli Ashley Cole.

Bridge to piłkarz doskonały. Ma znakomite warunki fizyczne, jak na gracza defensywnego relatywnie często i odważnie podczepia się pod akcje ofensywne zespołu niczym południowoamerykańskie wzorce. Drybluje, dośrodkowuje, strzela, dobrze zastawia, wypycha i blokuje. Jest bardzo szybko, w sprincie jest charakterystycznie zgarbiony z uwagi na wysoki wzrost. Kiedy gra, widać, że daje z siebie wszystko. Nie odpuszcza ani w defensywnie, ani w ofensywie. Nie narzekał, kiedy Mourinho przeciwko High Wycombe Wanderers wystawił go w ataku. Co więcej, Bridge strzelił bramkę, choć już po strzale zderzył się poza polem karnym z bramkarzem i krwawiąc musiał na dobre opuścić boisko.
W wielu innych meczach, kiedy kontuzjogenni Arjen Robben i Damien Duff nie mogli wystąpić, ani Ranieri ani Mourinho nie wahali się postawić w pomocy właśnie na Bridge'a. To właśnie jeden z tych taktycznych aspektów Chelsea, który głęboko żałuję, że nie został w pełni wykorzystany przez sztaby szkoleniowe the Blues w ostatnich trzech latach. Bridge i A. Cole wahadłowo wymieniający pozycje na lewej flance, raz po raz świeżymi siłami atakować z tej strony boiska.

W Southampton już teraz jest postrzegany za najlepszego lewego obrońcę w historii klubu. To właśnie z tego portu na południu Anglii wypłynął na szerokie wody, choć ze znacznie lepszym skutkiem aniżeli Titanic. Nie bez kozery przez ponad 3 lata i 113 kolejnych meczów trzech różnych menadżerów Świętych co kolejkę stawiało właśnie na wychowanka klubu. Ten rekord Bridge'a poprawił dopiero Frank Lampard, kiedy obaj panowie grali już wspólnie w Chelsea. Warte podkreślenia, że Wayne rodzime miasto opuścił dopiero po największym sukcesie the Saints w ostatnich latach, finale Pucharu Anglii przeciwko Arsenalowi w 2003 roku.

W Chelsea Bridge tylko dwa pierwsze sezony miał relatywnie spokojne, z euforią tryumfu na Highbury w 2004 oraz w lidze w 2005. W trzecim na the Bridge zameldował się Asier del Horno, a Anglikowi przytrafiła się kontuzja. Kiedy wyzdrowiał okazało się, że może nie odzyskać miejsca w wyjściowej jedenastce, a co za tym idzie, mogą go ominąć niemieckie Mistrzostwa Świata. Trafił więc "za miedzę", do Fulham. Na Craven Cottage powoli odnajdywał formę, aczkolwiek wszystko zakończyło się happy endem. W międzyczasie, Mourinho zraził się do Baska po czerwonej kartce przeciwko Barcelonie, więc pozycja Bridge'a ponownie wydawała się niezagrożona. Wtedy wielkiego focha wywinął William Gallas w efekcie czego niebieską koszulkę Chelsea dostał Ashley Cole. To tak tytułem krótkiej noty biograficznej.

Czy Chelsea traci wielkiego zawodnika, który zostałby w klubie na dobre i na złe, kosztem pazernego na kasę szczura z Arsenalu? Jak najbardziej!

Wobec głębokiej kieszeni szejków z Abu Dhabi, czy kwota transferu jest śmiesznie niska? Tak.

Ile radości przyniosło Ci, Drogi Czytelniku, oglądanie w akcji Bridge'a, a ile Cole'a? Retoryczne pytanie.

Czy można było zatrzymać Bridge'a i grać nim także w pomocy, kosztem np. podstarzałych Juliano Bellettiego czy Paulo Ferreiry? Oczywiście i nie raz już u poprzedników funkcjonowało to świetnie.

Choć Bridge jest teraz piłkarzem City i będzie oddawać serce co mecz dla tego zespołu, trzymam gorąco za niego kciuki i nadal będzie należeć do czołówki moich ulubionych grajków Chelsea. Tacy piłkarze jak on często się na tym świecie nie zdarzają.

2 comments:

Karpik said...

Chciałoby się spytać mimo wszystko: Skoro jest tak dobrze, to czemu jest tak źle, tzn. skoro Wayne jest tak dobry to czemu odszedł. Oczywiście zdaję sobie sprawę, że Twój punkt widzenia jest nieco bardziej niebieski od mojego, ale weźmy pod uwagę też inny fakt: Jeśli Bridge jest jednym ze współtwórców pierwszego awansu Chelsea do półfinału LM, to Ashley Cole awansował do finału tych rozgrywek. Może i Bridge lepiej się kojarzy, jako wierny barwom klubowym, ale Ashley to po prostu lepszy piłkarz.
Pozdrawiam

Robert Blaszczak said...

Dobry punkt, śpieszę wyjaśnić. Cole awansował do finału LM dwa razy, jest podstawowym piłkarzem kadry. Nie neguję jego umiejętności piłkarskich, w których w defensywie przewyższa Bridge'a - a za bronieniem im płacą.
Sęk w tym, że w czasach gdy piłkarz to najemnik, Cashley to najgorszy przypadek. Z klubem, któremu wszystko zawdzięcza, kłócił się o 5k funtów/tydzień więcej, przystał na ofertę Chelsea lepszą o 15k. Zdradził żonę z jakąś brzydką i głupią laską. Napisał arcytępą autobiografię, w której nie ma ciekawego nic, oprócz bezpretensjonalnych wjazdów na kolegów z boiska oraz trenerów. Klasyczny prostak, gbur i cham, piłkarski wróg publiczny #1 w UK, który uciekłby z Chelsea jako pierwszy.
Bridge dostał time to shine w City i nie zdziwiłbym się, jeżeli w perspektywie pół roku zajmie miejsce Cole'a w kadrze. Na tym polu można ocenić, kto faktycznie jest lepszy. To, że Bridge przegrywał w klubie z Cole'm może o niczym nie świadczyć, jeżeli weźmiemy pod uwagę, że ludzie niekompetentni jak Grant i Scolari mięli coś do powiedzenia.
Dzięki za pytanie ;P