Liverpool FC - zespół, który zdobył najwięcej punktów w historii Premiership i nigdy nie wygrał tych rozgrywek. W maju mija 19. rok, odkąd the Reds byli najlepszą drużyną Anglii. Ciekawostka dla cyników, wówczas w sezonie 1989/90 Chelsea zakończyła sezon na miejscu piątym, a Manchester United 13.
Ekipa Rafaela Beníteza wreszcie jest na dobrej drodze, aby powtórzyć sukces z okresu rządów późnego Kenny'ego Dalglisha. Ostatnie zwycięstwo, nad Newcastle United, ponownie jednak podważano na internetowych forach, zwłaszcza na opiniotwórczym BBC 606. Czy znakomita jak dotąd kampania 2008/09 nie jest zasługą tylko Stevena Gerrarda? Można by zarzucić temu stwierdzeniu demagogie, tyle że jest w nim dużo prawdy.
"Mecze Gerrarda" w Premiership 2008/09:
- Middlesbrough - zwycięstwo po bramce w doliczonym czasie gry
- Portsmouth - cenna wyjazdowa wygrana, jedny gol meczu
- Bolton - gol i asysta na Reebok Stadium, trzy punkty
- Blackburn - bramka i dwie asysty na Ewood Park, zwycięstwo
- Hull - dwa gole i uratowanie remisu, choć było już 0:2 na Anfield
- Bolton - dwie asysty i pewne zwycięstwo u siebie 3:0
- Newcastle - dwa gole i asysta na St. James' Park
19 punktów, choć są to tylko przykłady oczywiste, bowiem całego wysiłku Gerrarda tak zmaterializować i spłycić się nie da.
Gdzie byłby Liverpool bez swojego asa? Kiedy drużyna znad rzeki Mersey po raz ostatni wygrywała w lidze, Tony Cascarino przełykał gorycz degradacji z Millwall. Irlandczyk zyskał później na popularności grając dwa sezon w Chelsea i docierając do finału Pucharu Anglii 1994, a teraz jest felietonistą i nie szczędzi teraz pochwał Gerrardowi.
"The media are underrating him. He is not just a very good player; he is a great one. Frank Lampard, Gareth Barry and Michael Carrick are the other great English midfield players, but Gerrard is superior to them all. This season’s Premier League player of the year award is a one-horse race. Nobody comes close to Gerrard.
Całość opublikowanego dziś artykułu można przeczytać także na stronach The Timesa.
Kryminalna afera z udziałem Steviego G. zszokowała cały piłkarski świat. Nie trzeba przypominać zajść z niedzielno-poniedziałkowej nocy, bowiem były omawiane już wszędzie. Dlaczego nadal warto o tym dyskutować?
Rozprawa sądowa dopiero za trzy tygodnie, ale ewentualny areszt, tymczasowe więzienie, czy choćby psychologiczna bolączka futbolisty może się odbić na grze całego zespołu, tak jak jego świetna forma przynosiła inspirację, ambicję oraz zwycięstwa. Nie można wykluczyć, że kapitan pociągnie kolegów w dół, przede wszystkim ligowej tabeli. Gerrard w trakcie swojej bogatej piłkarskiej kariery nie zaliczył jeszcze spektakularnych wpadek, nie był nigdy wymieniany jako winny porażek. Nie wiadomo więc, jak upora się w obecnej sytuacji.
Za znacznie poważniejszą i mającą większy wpływ na futbol kwestię uważam pozycję futbolistów w społeczeństwie. Najlepsi piłkarze zarabiają niebiańskie pieniądze, tysiące razy więcej aniżeli "zwykli" śmiertelnicy, choć niczym się nie różnią oprócz lepszych umiejętności kopania piłki oraz uśmiechu szczęścia. W zamian za te korzyści poświęcają swoją młodość oraz prywatność. To jest ich i tylko ich wybór. Jeżeli komuś się to nie podoba, może nie wchodzić do tego świata. Lecz rajska pokusa zazwyczaj jest zbyt wielka.
Idole oddanych fanów, wzory dla młodzieży, "twarze" najpopularniejszych produktów - jeżeli chcą zarabiać tak wielkie pieniądze, muszą być perfekcyjni. Dlatego wielu na czas grania w piłkę odcina się od normalnego świata, stając niedostępnymi. Gerrard nigdy taki nie był. Mateusz Borek opowiedział mi o bankiecie wydanym po zwycięstwie Liverpoolu w Lidze Mistrzów AD 2005. Wszyscy piłkarze mogli przyprowadzić kilkoro znajomych, a wspomniany komentator trafił tam dzięki Jerzemu Dudkowi. Choć większość piłkarzy wzięła ze sobą najbliższe rodziny, Gerrard nie wahał się przyprowadzić kumpli z dzieciństwa i pić z nimi w tym zamkniętym gronie aż do samego końca imprezy. Nie zdarzało mu się gwiazdorzyć, zawsze pamiętał skąd jest. Teraz spędzanie czasu w takim gronie obróciło się przeciwko niego i może doprowadzić do serii spektakularnych porażek.
Zarobki circa 60-100 tysięcy funtów tygodniowo, choć przeciętny angielski obywatel dostaje 20-30 tysięcy za rok pracy. Na co taki uprzywilejowany piłkarz może sobie pozwolić? Co wypada robić, a czego nie? Rozumiejąc konsumerski popyt na oglądanie tych najlepszych w akcji, czy sytuacja społecznej nierówności jest korzystna dla wszystkich aktorów zjawiska? Zawód piłkarze Premiership należy traktować jak powołanie, którego dostąpić nie jest w stanie każdy. Pan Bóg uchyla im Nieba, ale w zamian muszą żyć towarzyską ascezą. W innym wypadku, albo wypadną z premierleague'owego obiegu, lub ich zachowaniu sprzeciwią się sami fani, którzy de facto płacą ich horrendalne pensje.
Inna sprawa, iż liverpoolczycy i tak nie cieszą się najwyższą opinią wśród rodaków. Ale to już materiał na inną historię.
PS. W nieco zmienionej wersji, powyższy felieton można przeczytać także na internetowych łamach iGola.
No comments:
Post a Comment