24 Jan 2009

Kartka z meczownika: Ipswich (FA Cup)

Bez męczarni w końcówce, ale nadal z emocjami. Przeważnie pozytywnymi, dlatego takie mecze lubię najbardziej. Jak chyba każdy. Awans do kolejnej rundy Pucharu Anglii jest jednak ciasteczkiem bez wisienki, bowiem do perfekcji jest droga dłuższa, aniżeli wielu przypuszcza.

Spostrzeżenia zacząłem pisać relatywnie wcześnie, bowiem już w przerwie meczu, na wyrwanej z notatnika kartce. Sam się zaskoczyłem, bowiem pomimo zimnej pogody palce nie odmówiły posłuszeństwa i zapisałem stronę formatu A4. W przerwach zazwyczaj czytam książki lub zin fanów Chelsea. To tylko pokazuje, że nadal jest potencjalne dziesięć minut, kiedy widza-kibica-klienta trzeba czymś zabawić, jeżeli sam się nie potrafi. Obecnie inne alternatywne rozrywki to oglądanie skrótów na telebimie, wycieczka do toalety lub po coś do picia lub jedzenia. Generalnie – nic specjalnego.

Listę grzechów muszą otwierać stałe fragmenty gry. To jest przebój notowań w tym roku. Każde dośrodkowanie w polu karnym budzi strach i przerażenie, piłkarze patrzą na siebie niczym gwiazdy filmów Wesa Cravena. Wszyscy w defensywie mają wówczas wiotkie nogi, które nie pozwalają ani dobrze kopnąć piłki, ani wyskoczyć do walki w powietrzu. Tym niemniej, głośne wytchnienie ulgi zawsze przynoszą wszelkie wybicia futbolówki, choć często wygląda to jak hokejowa gra „na uwolnienie” i po chwili kolejne dośrodkowanie leci w stronę bramki.

Inny problem, który od początku rzuca się w oczy, to zmęczenie. Luiz Felipe Scolari tydzień w tydzień gra tymi samymi zawodnikami, których brak przygotowania fizycznego szokuje. Najszybszy ofensywny gracz Chelsea, Salomon Kalou, przegrywał wszystkie pojedynki biegowe z defensorami przeciętnego Ipswich Town. Już w końcówce nie meczu, ale pierwszej połowy wszyscy piłkarze w niebieskich koszulkach ciężko powłóczyli nogami po murawie. José Bosingwa chętnie włączyłby się w więcej kontrataków, ale nie miał siły i było to widać. Dziennikarze the Guardian i the Timesa mają wiele ciekawych zestawień danych ligowych, ciekawe czy zbierają też statystyki, która drużyna jest najwolniejsza. Chelsea ma chyba pozycję niepodważalną. W zespole brakuje graczy, którzy potrafiliby z łatwością biegać od pola karnego do pola karnego (ang. box-to-box), bowiem nawet Frank Lampard w tym elemencie gry wykonał kilka kroków do tyłu.

Nie mam wystarczających kompetencji jak to naprawić, ale w Cobham muszą natychmiast zacząć pracować nad siłą, kondycją i szybkością. W okresie przygotowawczym to prosta sprawa, ale nie w środku sezonu. Co więcej, sytuację tylko pogarsza brak rotacyjnej polityki Scolariego, który cały czas gra dokładnie tymi samymi zawodnikami. Strach się bać, w jak opłakanym stanie będą oni pod koniec sezonu, jeżeli już teraz mają nogi jak z żelaza.

Nie płaczę nad rozlanym mlekiem, ale za José Mourinho sprawy miały się zupełnie inaczej. Sześć trofeów w trzy lata to była zasługa nie umiejętności technicznych piłkarzy (choć także), ale fizycznej potęgi. Każdy piłkarz przywdziewający barwy Chelsea w tamtym okresie był najlepszą wersją współczesnych gladiatorów (OK, poza Arjenem Robbenem). Niczym drużyna maszyn niszczyli przeciwników od początku do końca dominując przebieg spotkania - nawet przy wyniku 1:0, kiedy rywal teoretycznie miał szansę się podnieść. Ale kiedy trzeba było, the Blues wrzucali swój słynny piąty bieg, jak choćby w potyczkach z Tottenhamem (3:3) i Boltonem (5:1) na Stamford Bridge. Nikt nie kwestionował i nie wytykał, kto ile zarabia, bowiem roboty na nieludzki zarobki zasługiwały. Obecna postawa piłkarzy-ludzi już budzi wątpliwości, czy ktoś jest wart kilkudziesięciu tysięcy funtów tygodniowo.
Razem z brakiem atletyki prysł czar domowych zwycięstw na Stamford Bridge. Teraz KAŻDY ambitny zespół może z Chelsea powalczyć i osiągnąć korzystny dlań rezultat. A gdzie łatwiej o motywację, jak nie na wyjeździe, grając w ekskluzywnym Londynie przed słynnym na cały świat rywalem? Magiczna obrona twierdzy Chelsea upadła, ponieważ piłkarze nie są w stanie sprostać fizycznym wymaganiom postawionym przez przeciwników. Podopieczni tak Avrahama Granta jak i teraz Scolariego stali się za miękcy. Ricardo Carvalho już trzeci raz w ciągu roku wymusza zmianę, nawet nie walcząc z kontuzją, ani starając się wytrzymać jeszcze kilka minut. Portugalczyk mówi, że chce zejść i schodzi, choć nikt do zmiany przygotowany nie jest. Ashley Cole, prezentujący najrówniejszy poziom w ostatnich trzech latach, może i jest teraz najszybszy w klubie, ale jeżeli go popchniesz to możesz mieć pewność, że się przewróci. Listę „atletycznych” błędów piłkarzy mogę wymieniać i wymieniać – w Chelsea ma je teraz każdy.

Mecz z Ipswich mimo wszystko pokazał też, gdzie nadal tkwi potencjał do wykorzystania. Michael Ballack wykonał rzut wolny jak z najlepszych lat na Stadionie Olimpijskim w Monachium, a uderzenie Lamparda ustanawiające końcowy wynik spotkania wielu śmiało nazywać jednym z najpiękniejszych, jakie widziało Stamford Bridge. Lampard cegiełka do cegiełki buduje wizerunek legendy, która nie tylko potrafi pluć krwią (lub pocić się krwią, jak mówią Anglicy) w walce na murawie, ale nadal posiada arsenał niesamowitych zagrań. Dzisiaj po raz pierwszy zobaczyłem na trybunie Matthew Hardinga banner „Super Frankie Lampard”. Decyzja jego i Kaki o pozostaniu w klubach to silny argument przeciwko pochopnym transferom wynikającym z „zasiedzenia” w jednym miejscu.

Jutro losowanie kolejnej rundy Pucharu Anglii. Trzymam kciuki, aby los dał Chelsea szansę gry u siebie lub, jeszcze lepiej, w jakiś londyńskich derby. Nie jestem fanem długich i męczących wypraw na północ.

I jeszcze trzy wolne myśli, których nie będę ubierał w akapity:
  1. Branislav Ivanović gra mało, ale wydaje mi się, że jest bardzo inteligentnym piłkarzem. Jego wejście na boisko wprowadziło wiele ładu w grze obronnej, ponadto wiedział jak umiejętnie wprowadzić siebie do meczu, a następnie gry ofensywnej. Chyba tylko (aż?) w znajomości angielskiego przegrywa z Alexem miejsce o wyjściową jedenastkę.
  2. Didier Drogba ponownie pokazał, że jest geniuszem. Kiedy mu się chce. Podczas rozgrzewki podbiegł do fanów i kilka długich chwil do nich klaskał. Po wejściu na boisko walczył o każdą piłkę, nawet po stracie (!) gonił za rywalem, aż go dogonił i odzyskał futbolówkę. Po meczu był pierwszym zawodnikiem, który zdjął koszulkę i pobiegł w stronę wcześniej upatrzonego kibica, aby mu ją wręczyć. Przy następnej okazji nakreślę teorię o jego motywacji i lenistwie.
  3. Czekałem i się nie doczekał. „Steven Gerrard Bałkan”, czyli Veliče Šumulikoski nie dostał szansy się pokazać. W FM-ie 2008 moi skauci zawsze oceniali go bardzo wysoko, raz nawet go kupiłem do Sheffield United. O ironio, mogłem go nabyć, ale nie dostał pozwolenia na pracę i dwuletni kontrakt przesiedział w drużynie rezerw. Szkoda, bowiem był tam największą gwiazdą.

2 comments:

Michał Grygianiec said...

Essien wraca dopiero w połowie marca, kto wie w jakiej formie. A to jest świetny pomocnik, ciężko pracujący od pola karnego, do pola karnego i na całej szerokości boiska. Chyba jego najbardziej brakuje w środku pola i od razu inni zawodnicy muszą więcej biegać.
PS Šumulikoskiego przyznam się, że nie kojarzę. Michael Mancienne był moim ulubionym obrońcą w FM 08, a on też nie gra obecnie. Szkoda.

Anonymous said...

Gol Lamparda - cudo. Meczu nie widziałem, ale bardzo się ucieszyłem, gdy przeczytałem to, co piszesz o Drogbie. Potrzebujemy go walczącego, takiego Tito, który siał postrach wśród wszystkich obrońców w EPL. Co do samego początku tekstu i fragmentu w którym mówisz o czasie gry wszystkich zawodników pierwszej jedenastki to jest to rzeczywiście zatrważające i mamy prawo odczuwać strach przed samą końcówką sezonu, nie pozostaje nam nic innego jak wierzyć, że wszystko skończy się dobrze, bo sami nic nie możemy. Carefree!