Kiedy w 2006 byłem na meczu New England Revolutions z Chivas USA, wszyscy bostońscy dziennikarze kazali mi zwrócić uwagę na Clinta Dempseya. Muszę przyznać, byłem i jestem zafascynowany amerykańskim Wichniarkiem, czyli Taylorem Twellmanem, ale to w Dempseyu upatrywano przyszłość amerykańskiego soccera i drużyny narodowej. Pomocnik Revs raz po raz przebiegał wówczas z piłką przez środek boiska z gracją Franka Lamparda, szybko rozprowadzając grę gospodarzy. I choć to Twellman, strzelec dwóch goli, został bohaterem owego spotkania MLS, ja delektowałem się występem Dempseya.
Nie chwalę się, ani żalę, ale podczas tamtego wyjazdu przygotowałem całkiem ciekawy materiał o soccerze w Bostonie. Udało mi się przeprowadzić kilka wywiadów, m.in. z ówczesnym szefem sportu Boston Globe, dyrektorem muzeum sportu w "nowym" Boston Garden, Jeffem Larentowiczem oraz wspomnianym Twellmanem właśnie. Stety niestety, nie znalazłem platformy (odpejoratyzujmy to słowo) aby gdzieś to opublikować i praca poszła na marne.
Nigdzie nawet tego nie napisałem, ale Foxborough w Massachusetts to także ważne miejsce dla fanów Chelsea. To właśnie tam, choć nie na nowym Gillette Stadium, pierwszy raz załamała się kariera reprezentacyjna Gianfranco Zoli. Do tej pory nie rozumiem, jak można było tak skrzywdzić takiego dżentelmena, jakim jest włoski magik. Drugie załamanie kariery nastąpiło podczas meczu Włochy - Niemcy na Old Trafford dwa lata później. Zola musiał opuścić Italię, niczym zrobił to David Beckham na rzecz Stanów Zjednoczonych dwa lata później. Rozbrat Anglika z ojczyzną trwał trzy tygodnie, a Włocha prawie siedem lat. Ale jakże pięknie niebieskie były te lata!
Piękno futbolu odnajduję nie tylko w wielkich momentach, kiedy serce bije szybciej, a widzowie zaczynają przeżywać dane wydarzenia jako integralną część ich własnych istnień, ale właśnie w analogiach, ciekawostkach i wszystkich małych konkluzjach, do których dochodzimy spacerując długo sennymi ulicami i uliczkami wieczorową porą. No właśnie, Dempsey.
Zaprawdę, znacznie łatwiej przeboleć stratę dwóch punktów na nowożytnym Craven Cottage, kiedy odbiera je zawodnik szerzej nieznany, a odkryty swego czasu gdzieś na amerykańskiej prowincji. Niczym Zlatan Ibrahimović w Malmö FF (ach, ten CeeM!) czy już później w Ajaksie (kryptoreklama mojego tekstu z, uwaga, 2003 roku). De facto, obu bramek przeciwko Chelsea Szwed na pewno by się nie powstydził, a pierwsza może przypomnieć nawet o Euro 2004 i trafieniu przeciwko Włochom.
Franka Lampard znalazł godnego rywala w tym indywidualnym pojedynku, ale też sam nie zawiódł oczekiwań. Tak, jest wart każdego pensa z tych 150 tysięcy funtów za tydzień pracy dla Chelsea FC, choć chętnie widziałbym go przekazującego choćby część tej kasy na cele charytatywne. To tak à propos. Druga bramka Lampsa była łudząco podobno do tej z 13 listopada 2004 roku. Ta sama odległość, ta sama trybuna, ten sam róg bramki. Można porównać ver.2004 z ver.2008. Jaka jest główna różnica? Wówczas Chelsea niczym armia gladiatorów niszczyła rywali i szła po tytuł mistrzowski uświetniający stulecie klubu.
No comments:
Post a Comment