1 Feb 2009

Premiership nie dla angielskich sędziów

Zacznę od ciekawostki.

Q: Kiedy Liverpool po raz ostatni dwukrotnie pokonał Chelsea w lidze?
A: Podczas rozgrywek 1989/1990, po raz ostatni wygrywając ligę.

---------------

Liga angielska jest ligą wspaniałą. Piękne mecze, pełne trybuny, wielkie futbolowe spektakle w wykonaniu najlepszych artystów globu. Ale to nie bierze się z przypadku, bowiem całe to przedsięwzięcie zatrudnia najlepszych z najlepszych specjalistów w swoich dziedzinach z całego świata. Zachęceni sławą oraz wielkimi gażami, na granie w Premiership decydują się reprezentacji wszystkich krajów świata. W ich ślady idą dyrektorzy sportowi i menadżerowie. W wielu klubach pensje wypłacają im zagraniczni milionerzy. Cokolwiek by nie mówili przedstawiciele BNP (British National Party) i ich slogany o "British job for British workers", potęga angielskiego futbolu opiera się na nie-Anglikach. (Wyjątki potwierdzają regułę.) Co za tym idzie, mówimy o wielkich pieniądzach, prestiżu, sukcesie za granicą, pasji dla mas.

Dlaczego więc w tym kosmopolitycznym futbolu ktoś jeszcze nie poszedł po rozum do głowy i nie zmienił systemu sędziowskiego. Czy można by było, proszę, rozbić już ten beton? Tylko jedna grupa zawodowa obniża poziom Premier League - panowie z gwizdkami. Kampanie "Respect" wsadźcie sobie między wiersze. Lub gdzieś indziej.

Oczywiście, że chodzi mi głównie o czerwoną kartkę dla Franka Lamparda. Ale czy tylko o to? Ile widzieliście dzisiaj nieodgwizdanych zagrań ręką, ile nieogwizdanych fauli czy innych drobnych pomyłek? Z boiska wylecieć powinien Jose Bosignwa, ba! zasłużył na kilkumeczowe zawieszenie. Wszystko działo się pół metra od asystenta sędziego, który nic nie zasygnalizował. Portugalczyk prawdopodobnie zostanie ukarany post factum, a co z ekipą sędziowską? Będziemy musieli oglądać ich w następnej kolejce? Prawdopodobnie tak.

To nie pierwszy taki przypadek w tym sezonie. Ilu już menadżerów zostało ukaranych za krytykowanie decyzji? Ilu piłkarzom trzeba było dawać kary na podstawie materiałów wideo bowiem dane incydenty nie zostały dostrzeżone podczas meczu? Oni się ciągle mylą, mylą i mylą. Tracą na tym wszyscy. Piłkarze, menadżerowi, kluby, a zwłaszcza - my, kibice. Bezsilni, bez możliwości zaprotestowania czy wyrażenia jakiejkolwiek opinii. To wszystko wygląda jak walka z mafią lub jakiś bardzo zły sen.

Pozostaje mi tylko apelować, aby liga angielską w pełni otworzyła się na sędziów z zagranicy. W przeciwnym wypadku, do perfekcyjności nadal będzie jeden krok dalej, aniżeli bliżej.

Inna sprawa, że...
a) może Riley'em kierowała wola zemsty?
b) może Riley przyzwyczaił się wyrzucać piłkarzy Chelsea w meczach z Liverpoolem? Ot, hobby.

Chelsea i z Lampardem na boisku nie wygrała by dzisiaj meczu, ale przynajmniej nie czułbym takiej goryczy po końcowym gwizdku. Mógłbym w pełni wypunktować kolejne błędy Luiza Felipe Scolariego, a tak znowu, jak mawiają na Wyspach, przedstawienie ukradł gość z gwizdkiem. I faktycznie, trochę ze złodzieja w tym było.

Liverpool - Chelsea 2:0 (0:0)
Gracz meczu: Mike Riley (Liverpool FC)

PS. Czytając notkę o Florent Maloudzie i dyskutując z Michałem doszliśmy do wniosku, że Chelsea tego wygrać nie miała prawa. Od początku graliśmy w 10., bo Francuza na boisku jakby nie było. Potem wyleciał Lampard i było nas "9". Przyszła pora na zmianę, kiedy Florent (z szacunku dla Tore Andre Flo, nie nazywajcie go Flo) zszedł, ale w jego miejsce pojawiły się kolejne dwa duchy - Didier Drogba i Deco. Na Anfield Road grało ośmiu pozbawionych menadżera piłkarzy przeciwko 11 piłkarzom "the Reds", sędziemu i kibicom. Dwie bramki różnicy to i tak dobry wynik. Nic, tylko zagwizdać i zaśpiewać "Always look on the bright side of life"...

2 comments:

Anonymous said...

Twoje post sciptum jest genialnym podsumowaniem tego meczu. Jednak mam małe ale,co do tego co napisałeś o zmianach. Oczywiście zgodzę się, że Drogba nie powiniena nawet czubkiem palca dotknąć murawy, bo nawet dokładnie podać nie umiał, a każdy pojedynek bark w bark przegrywał z kretesem. Jedynie stnąłbym w obronie Deco. Fakt, że ostatnio gra strasznie słabo, ale dzisiaj się starał. Sam wiele zrobić nie mógł. Zagrał jedną kapitalną piłkę, szkoda tylko, że po opuszczeniu boiska przez Lampseya tylko on myślał z całego zespołu inni jakby już w szatni. Gdyby Frankie niesłusznie nie wyleciał ten mecz skończyłby się remisem bo jedni i drudzy grali totalne (przepraszam za wyrażenie, ale inaczej nie umiem) g***o. O tytule zapomnieć możemy i to by było na tyle z Anfield. ehhh... Dobrze, że dzieciaki Wengera mają dużą stratę bo drżałbym o nasze miejsce w LM w przyszłym sezonie, do czego to doszło Panie redaktorze?

Anonymous said...

Muszę w tym miejscu poprzeć przedmówcę. O ile Drogba grał jakby robił łaskę, że zechciał pojawić się na boisku, o tyle Deco pokazał się z dobrej strony. Widać było, że mu zależy i przynajmniej się starał, co jest miłą odmianą w stosunku do jego ostatnich występów. Niestety postawa Drogby przesłoniła i zniwelowała wkład Portugalczyka. Szkoda.