"Życie to nie bajka, synu". I dobrze, bo nigdy bym nie uwierzył, że pokonamy Liverpool na Anfield w minioną środę. Na długo przed meczem obawiałem się porażki 0:2 z golami na "dzień dobry" i "do widzenia". Po cichu liczyłem na bramkowy remis, aby z nadzieją jechać we wtorek na Stamford Bridge. W jakimś stopniu, z przepowiednią trafiłem. Na szczęście, nie do końca.
Zostało już dużo napisane o tym meczu, więc nie chcę zanudzać Was kolejnym tekstem. Choć była taka możliwość, nie pojechałem do Liverpoolu. Wyprawa pociągiem przez całą Anglię i powrót po 24 godzinach (z zegarkiem w ręku) najzwyczajniej mi się nie uśmiechała. Kto wie, może na barceloński półfinał będę miał więcej determinacji? Już raz miałem przyjemność tam być przy okazji Ligi Mistrzów - w październiku 2006 roku. Pamiętacie ten strzał Lampsa z zerowego kąta, późne wyrównanie Drogby i świętującego na kolanach Jose? Właśnie wtedy.
Jestem dumny z Branislava Ivanovića. Przyznaję, iż początki były sceptyczne, kiedy przez ponad pół roku po transferze nie zadebiutował w Chelsea. Było to o tyle dziwniejsze, iż pierwotnie zmagał się nie z kontuzją, a słabym przygotowaniem technicznym. Dziś Lampard w rozmowie z "the Sun" powiedział, że Branko jest najsilniejszym zawodnikiem w zespole. Podobno Terry i Drogs przy nim to paniusie, więc wtf? Tym niemniej, od debiutu w Portsmouth, na który także się udałem, Serb zawsze prezentował się świetnie - tak na środku czy prawej stronie obrony. Kiedy kontuzjowany był (on zawsze jest..,) Ricky Carvalho, postrzegałem byłego obrońcę Lokomotiwu za lepszego partnera dla Terry'ego aniżeli Brazylijczyk Alex.
Żyła mi wychodziła, kiedy we wczesnych fazach sezonu Luiz Felipe Scolari preferował Paolo Ferreirę nad Ivanovića. Oddając się football fiction, jeżeli ów szkoleniowiec zachowałby pracę, a portugalski obrońca nie uległ poważnej kontuzji, szczerze wątpię, aby Serb przeciwko Liverpoolowi zagrał. Na szczęście to tylko gdybanie, widmo Scolariego zostało już (wreszcie) rozwiane, a nasz obrońca stał się natychmiastową legendą Chelsea - premierowe dwa trafienia w niebieskiej koszulce na Anfield, toż to marzenie!
Ostatnie dni to powiew optymizmu w szeregach "the Blues". Jeżeli jutro wygramy u siebie z Boltonem, nadal mamy realne szanse 'chasing the title' do samego końca sezonu. Jesteśmy w półfinale FA Cup (bilety na Wembley już kupione), oraz jedną nogą na tym samym szczebelku Ligi Mistrzów. Patrząc cztery miesiące wstecz, potraktowałbym to jako co najmniej miłą niespodziankę! Jutrzejszym meczem będę ekscytował się w wieczornym Match of the Day. Będę za to na kolejnych czterech spotkaniach Chelsea - przeciwko Liverpoolowi, Arsenalowi, Evertonowi i West Ham. I tylko sobie życzę, aby wraz z początkiem maja ciągle móc marzyć o udanym zakończeniu sezonu 08/09. Udanym, czyli z trofeum.
No comments:
Post a Comment