12 Nov 2008

Katie śpiewa i dla mnie

Czasami brakuje słów, aby opisać moc danego wydarzenia. Na usta cisną się standardy, jak to było fajnie, jak koncert nas zaskoczył, i jak fenomenalnie prezentowała się gwiazda wieczoru. Ale tym razem, when I say it, I mean it :)

Idąc na koncert zastanawialiśmy się, czy ludzie faktycznie chcieliby pójść dwa lub więcej razy na koncert danego artysty. Opuszczając salę Brighton Centre znałem już odpowiedź w tej kwestii. Na taki koncert – ZAWSZE!

Spodziewałem się, że impreza będzie utrzymana w unpluggedowym klimacie, z cichymi aranżacjami, kilkoma towarzyszącymi muzykami na scenie. Miło się zaskoczyłem, bowiem choć nostalgicznych momentów nie brakowało, generalnie było naprawdę głośno. Zabrakło mi dwóch piosenek ("Blame it to the moon" oraz "Belfast"), ale wykonania wszystkich pozostałych nie różniły się w ogóle ode wersji studyjnych. Katevan Melua zdała mój egzamin "live" na scenie, obroniła swój piękny głos i przez półtorej godziny koncertu prezentowała się po prostu świetnie. To tak w telegraficznym skrócie.

Czuję się trochę spokojniejszy po tym, co przeżyłem we wtorkowy wieczór. Do tej pory większość moich ulubionych artystów albo występowała na tamtym świecie, albo szczyt kariery miała daleko za sobą. Cukierkowo piękna Katie dała nowe tchnienie w moje muzyczne inspiracje, a także sygnał, iż ludzie grający muzykę bliską moim oczekiwaniom niekoniecznie muszą być dwa razy starsi ode mnie. A to, muszę przyznać, jest istotnym powiewem optymizmu.

2 comments:

Anonymous said...

a mnie tam nie bylo... ;(

Anonymous said...

jakby mnie ktoś zapytał ile razy mogę pójść na koncert Masali, odpowiedziałbym bez namysłu, że to prędzej oni będą mieli mnie dość na tych koncertach : P