30 Sept 2010

Orkiestra Ancelottiego znowu gra?

Zwycięstwo nad Marsylią przerwało passę dwóch porażek z rzędu. Jednakże właściwej ocenie obecnej formy Chelsea zostanie poddana dopiero w niedzielę, kiedy podejmie u siebie Arsenal. Mistrzowie nadal mocni?

Już na wstępie pozwolę sobie zaznaczyć, że po raz pierwszy miałem przyjemność być akredytowany na domowy mecz Chelsea. Nutkę ekscytacji z tego powodu przysłonił jednak fakt, że do zachodniego Londynu jechałem prosto z lotniska i bardziej zależało mi, by być na czas, aniżeli dumać nad związanymi z meczem emocjami. Przestrzeń dla prasy na stadionie Chelsea wygląda de facto tak, jak sobie to wyobrażałem: ciasno, brak przestrzeni do pracy, mało ekranów z transmisją meczu oraz bardzo płaska perspektywa boiska. Pomimo przebudowy Stamford Bridge w latach 90., wschodnia trybuna, gdzie mieści się sektor prasowy, pozostała niemalże niezmieniona od lat 70.; kiedyś zapewne ekscytowała, dziś jej praktyczność jest znacznie bardziej wątpliwa.


Wrażenie zrobili za to na mnie kibice Marsylii. Wielokroć widziałem na Stamford Bridge przyjezdnych kibiców, którzy podobnie jak miejscowi grzecznie słuchają poleceń porządkowych i na siedząco dopingują swoich ulubieńców. Fanatycy OM nieustannie zagrzewali do walki swoich ulubieńców, dzięki czemu od pierwszych minut czuć było atmosferę piłkarskiego wydarzenia. Na murawie jednak goście byli znacznie mniej żywiołowi aniżeli na trybunach. Podopieczni Carlo Ancelottiego łatwo rozgryźli pomysły Didiera Deschampsa na to spotkanie. Kluczowe były przejęcia piłek jeszcze na połowie gości, po których następowały natychmiastowe kontrataki Chelsea.

Drużyny dwóch porażek

Deschamps, na wyrost nazywany przez brytyjską prasę jako jedna z legend Chelsea po zaledwie jednym sezonie z klubem, na Stamford Bridge miał już okazję tryumfować jako trener. Jego AS Monaco w 2004 roku wywalczyło tam awans do finału Ligi Mistrzów po ekscytującym spotkaniu rewanżowym w półfinale, kiedy nie zabrakło tak emocji, jak i goli oraz kontrowersji. Tym razem jednak gładka porażka 0:2 nie stawia jego podopiecznych w dogodnej sytuacji, by choćby zasmakować przygody w fazie pucharowej LM. Przy kompletach zwycięstw Chelsea i Spartaka Moskwa dwie przegrane w dwóch pierwszych kolejkach nie zostawiają dla marsylczyków miejsca na kolejną stratę punktów, jeżeli podopieczni Deschampsa marzą o awansie z grupy F.

Dwie porażki miała na swoim koncie również Chelsea, tyle że w minionym tygodniu. O ile spotkanie Pucharu Ligi z Newcastle można włożyć między bajki, przegrana na City of Manchester Stadium może okazać się istotna dla końcowego ułożenia tabeli Premier League. Pomimo feralnego tygodnia, podopieczni Carlo Ancelottiego podeszli jednak do spotkania, jak gdyby nic się nie stało. Od początku zachwycali stylem gry, którym od pierwszych dni sezonu dominowali rywali. Szybko uciekali spod pressingu, grali szeroko skrzydłami i raz po raz penetrowali pole karne Steve'a Mandandy. Wszystko to pod czujnym okiem menadżera, który niczym dyrygent (zobacz również zdjęcie niżej) przez całe spotkanie stał przy linii bocznej, pokazując piłkarzom, gdzie należy zagrać piłkę w danym momencie, aby otworzyć pole gry.
Młodzi jednak grają

Coraz bardziej nieuzasadnione zdają się moje obawy o prowadzanie młodych piłkarzy przez Ancelottiego, o których pisałem już w sierpniu na łamach iGola. Z ławki coraz częściej wchodzi Joshua McEachran, po którego menadżer sięgnął nawet w końcówce meczu z Man City, kiedy trzeba było ratować wynik. Młody pomocnik stał się najmłodszym reprezentantem Chelsea w Lidze Mistrzów, debiutując przeciwko Zilinie w wieku 17 lat oraz 198 dni, a także pierwszym w historii, który urodził się po inauguracji tych rozgrywek. W meczu z Newcastle wynik otworzył Partick van Aanholt, dla którego było to pierwsze trafienie w profesjonalnej piłce. Co więcej, wtorkowa potyczka z Marsylią była drugim z rzędu spotkaniem, które od pierwszej minuty zaczął Gaël Kakuta. Nastolatek popisał się nawet asystą przy bramce Johna Terry'ego, ale obserwując język ciała Ancelottiego, można odnieść wrażenie, że Włoch jest nadal bardzo krytyczny wobec umiejętności młodego Francuza.

Przeczytaj w archiwum: Chelsea zmierza do Ligi Europy

Z drugiej strony, jeżeli to faktycznie zespół na miarę obrony mistrzostwa Anglii oraz sukcesu w LM, jesteśmy świadkami poważnego osłabienia poziomu drużyn z Premiership. Celnie zauważył to Michał Okoński z „Tygodnika Powszechnego”, stwierdzając że „świetna nowa czołówka Match of the Day ilustruje niejaki kryzys ligi: największe gwiazdy wyjechały albo poszły na emeryturę”.

Myślami już przeciwko Arsenalowi

Utykający Michael Essien oraz Ashley Cole z rozciętą głową byli jednymi z najciekawszych tematów pomeczowej mix-zone. Angielskim dziennikarzom zależało zwłaszcza na rozmowie z lewym obrońcą, który piłkarskiego rzemiosła uczył się w Arsenalu, a „Kanonierzy” już w niedzielę zmierzą się z Chelsea. Niczym król po swoim królestwie we wtorkową noc po Stamford Bridge chodził Didier Drogba. Była gwiazda Olympique Marsylia przywitała się z przyjezdnymi kibicami, przez dłuższą chwilę rozmawiała z trenerem Deschampsem, a także chętnie udzielała wywiadów prasie – zapis rozmowy z kapitanem Wybrzeża Kości Słoniowej już w niedzielę na łamach iGola.

Spotkanie z Marsylią dało kolejny powód, by wierzyć, że Ancelotti ma receptę na rywali o klasę, dwie niżej od jego podopiecznych. Jak sam Deschamps przyznał po meczu, jego rywale byli z innej planety i poza zasięgiem. O ile takie zwycięstwa są kluczowe dla wygrania rozrywek ligowych, aby wygrać Świętego Graala Chelsea – Ligę Mistrzów – najważniejsze są spotkania z rywalami o podobnych możliwościach. W tym właśnie kontekście istotna będzie reakcja Chelsea na wyjazdową porażkę z Man City. Trudno o lepszego rywala na ten sprawdzian aniżeli efektownie i coraz bardziej efektywnie grający Arsenal.

No comments: