Czytając wpisy na blogsporcie zebrałem kilka wolnych myśli. Charakter postu może być trochę chaotyczny, bowiem prowadzę mały wyścig z czasem i nie mogą sobie tym razem pozwolić na dopracowanie tej notki. Proszę o wyrozumiałość.
Zaintrygowała mnie informacja dostarczona przez „Świat koszykówki” o nowych koszulkach zespołu z Florydy. W dużej mierze świadczy o integralności europejskiego futbolu z amerykańskimi superligami. Jednakże rzadko się zdarza, aby sportowy wzór popłynął ze „starszego” wybrzeża Atlantyku. Włodarze amerykańskich drużyn poszli w soccerowe ślady i coraz częściej zmieniają modele koszulek, aby tylko podreperować nadszarpnięte indywidualnymi kontraktami budżety. Oceniając wielkość USA oraz popularność zawodowych lig za granicą, kluby Premiership mogą o takiej sprzedaży tylko pomarzyć.
Choć nie znalazłem dokładnych informacji, kto i ile zarobił na nowym numerze Kobe’ego Bryanta (wierzycie w bajkę o ulubionym numerze ze szkoły średniej?), ale i tak niektóre liczby robią wrażenie. Skończyły się czasy, kiedy koszulka NBA była aktualna tak długo jak dany zawodnik nie zmienił zespołu. Ktoś sobie pluje w brodę, że pomysł nie pojawił się wcześniej, kiedy liga koszykówki przeżywała boom w latach ’90. i niemalże każdy dałby się wówczas za takową pociąć. Wyobrażacie sobie ile zarobiłby władze NBA, gdyby taki Michael Jordan grał co dwa lata w innym modelu? Zmiany, które następowały, były minimalne, niemalże niczym korekty.
Co więcej, zszokowała mnie sama prezentacja nowego modelu koszulek. Przypominała ona bardziej występ przygotowany przez licealny teatrzyk bądź kumpli z akademika, a nie profesjonalistów. Jeżeli ktoś reklamuje nowy model czegokolwiek, chce to sprzedać. Formuły zaprezentowanej przez Orlando nikt nie kupi w Chinach. Pójść należało drogą Bayernu Monachium. Kicz w Europie, szał w Azji. Choć tutaj ciekaw jestem opinii SiMa.
Informacje o Magics przypomniały mi także o jednej z pierwszych notek na tym blogu, o Rickim Horrowie. Człowiek-legenda w amerykańskim biznesie sportowym, który ma na koncie sprowadzenie obu drużyn NBA na Florydę. Fajnie było poznać go rok temu i trochę pomailować. Inna sprawa, że czytając tamten wpis aż prosi się o poprawienie wielu błędów językowych (składnia, gramatyka, ortografia!!). Przynajmniej mam porównanie, jaki postęp nastąpił w moim angielskim w przeciągu ostatnich 12 miesięcy.
Zrobił na mnie wrażenie monolog-rzeka Marcina Gortata, wysłuchany i dobrze prowadzony przez Łukasza Ceglińskiego. Z resztą, nie tylko na mnie. Chłopak, któremu spełniło się więcej marzeń aniżeli sam oczekiwał, jest nadal skromną osobą. Cieszy się bogactwem i popularnością, ale nie chełpi i gwiazdorzy. Ma więcej, ale jest taki sam. I pamięta o wszystkich, którzy pomogli mu trafić do NBA. Pomaga młodym adeptom kosza. Widziałem wiele wywiadów z Gortatem i wszędzie wymienia te same osoby. Co ciekawe, w tym gronie jest także mój nauczyciel w-fu z czasów liceum, Konrad Skupień. Spotkałem go w styczniu tego roku podczas studniówkowej próby i zapytałem o zawodnika Magic. – Fajny, spokojny chłopak. Cieszę się, że mu się udało – usłyszałem spokojnie w odpowiedzi.
Jakiś czas temu zaczęło mnie nurtować, czy Gortata nie spotkałem wcześniej na parkietach, bowiem jego przygoda z ŁKS-em zbiegła się w czasie z moją w Starcie Łódź. Mini-dochodzenie przeprowadzone z kolegami z zespołu odpowiedzi nie przyniosło, a historii dorabiać nie chcę. Mój znajomy grał w czasach szkolnych przeciwko Carlosowi Veli (obecnie Arsenal), dlaczego ja miałby nie zagrać przeciwko zawodnikowi NBA ;-) Tym niemniej, czytając wypowiedzi Marcina cieszyłem się jego szczęściem.
I wtedy pojawił się kolejny bohater tej opowieści urodzony z Łodzi, Euzebiusz Smolarek. Dokładniej, wpis Michała Pola o konferencji prasowej w Boltonie. Choć, czytając komentarze, dziennikarz Polsatu Jakub Górski szczerze przyznał, że trochę „ostro” przywitał piłkarza, niesmak pozostał. Na tym poziomie i za te pieniądze zawodnik musi być profesjonalistą, nawet jeżeli od roku wiatr wiele mu w twarz. Ciekawe, czy wytransferowany do HJK Helsinki udzielałby wywiadów polskim mediom po finsku? Smolarek zapomniał o gościnności, na której sam chce zarabiać. W historii futbolu bywało gorąco w sali konferencyjnej i nikt nie uciekał. Fajnie jest słyszeć przyjemne pytania, ale za swoje czyny (tudzież gesty) także trzeba umieć odpowiadać. Prestiż nagrody „Piłkarza Roku” od tygodnika „Piłka Nożna” trochę podupadł. Choć już nie pierwszy raz.