Londyn gości Ligę Mistrzów. Z jednej strony słoneczna pogoda i tłumy ludzi cieszących się piłkarskim festiwalem, który trwa w Hyde Parku przy okazji finałów Ligi Mistrzów na Craven Cottage oraz Wembley. Z drugiej, ciemne chmury nad najdroższym dla kibiców meczem LM w historii. A i tak wstęp będą mieli tylko nieliczni, nazywani szczęśliwcami.
Futbol ma niesamowitą moc. Potrafi budować i niszczyć, łączyć ludzi i dzielić ich. Tegoroczny finał LM zdaje się jedynie to potwierdzać. Kiedy patrzy się na piłkarską sielankę w londyńskim Hyde Parku, rodzinne pikniki na perfekcyjnie zielonej trawie, zabawy dzieci z piłką i popisy profesjonalistów, trudno nie być pod wrażeniem misji, którą spełnia Unia Europejskiej Federacja Piłkarskiej oraz jej sztandarowy produkt – rozgrywki Liga Mistrzów. Przyprawiający o dreszcz ekscytacji hymn i cała otoczka piłkarskiego święta sprawia wrażenie, że jest się świadkiem czegoś wielkiego. Już raz miałem okazję w nim uczestniczyć – rok temu w Madrycie – i Londyn zdaje się ten wzór powtarzać – klubowa piłka wyżej niż finał tych elitarnych rozgrywek nie sięga. W tym przypadku angielskie powiedzenie „sky is the limit” nie spełnia się.
Niestety, najważniejszy mecz w klubowym sezonie staje się zabawą coraz bardziej ekskluzywną. Oprócz „latającej” śmietanki towarzyskiej UEFA, której wizyty są często w całości pokrywane przez federację, dla przeciętnego fana ten jeden jedyny mecz jest praktycznie nieosiągalny. Jeżeli już znajdziesz się w wąskim gronie osób, którym udało się zdobyć bilety, będziesz musiał zapłacić za nie niebotyczne kwoty. Najtańsze wejściówki na Wembley kosztują 150 funtów plus (obowiązkowe) 26 funtów opłat administracyjnych. Nie ma sensu przeliczać tego na złotówki, bo cała debata na temat minimalnej pensji w Polsce straciłaby sens. Prezydent Platini wykręcał się i przepraszał za ceny biletów, ale decyzji nie zmieniono i utrzymano ją w mocny. Fani Realu, Schalke i innych uczestników rozgrywek mogą być więc wdzięczni swoim ulubieńcom za wcześniejsze porażki – przynajmniej nie zostaną mocno uderzeni po kieszeniach na koniec i tak długiego już sezonu. Trudno sobie natomiast wyobrazić, co by się stało gdyby do finału dotarła drużyna z biedniejszego kraju. Na to, póki co, UEFA jeszcze nie jest przygotowana.
Wracając do Londynu, festiwal Ligi Mistrzów kończy się w sobotnie popołudnie, na kilka godzin przed pierwszym gwizdkiem na Wembley. Jak bardzo ten festiwal nie byłby ciekawy, pozostaje pytanie – co potem? Okazuje się, że stolica Anglii (tudzież Wielkiej Brytanii) zakazała pokazywania meczu na telebimach na otwartym powietrzu w miejscach publicznych, aby uniknąć potencjalnych problemów między kibicami, którzy do Londynu przybyli bez biletów. Jako że w okolicy stadionu Wembley brakuje pubów, wielu, którym nie uda się kupić biletów od koników, zapewne przegapi też pierwszą połowę meczu, zanim znajdzie miejsce, gdzie można obejrzeć najważniejsze spotkanie w tym sezonie. Hyde Park również opustoszeje w sobotni wieczór, ponieważ zanim jeszcze piłkarze wyjdą na rozgrzewkę, ekipa techniczna zatrudniona przez UEFA zacznie już składać mobilne centrum festiwalowe LM, muzeum oraz syntetyczne boisko, na którym w sobotnie popołudnie zdąży jeszcze odbyć się minimecz legend futbolu.
Liga Mistrzów, niczym jej powszechnie rozpoznawalny puchar, z pewnością nie traci blasku. Czasami jednak warto się zastanowić, czy pod tym płaszczykiem futbolu dla wszystkich i szczytnych watości flagowy produkt UEFA nie traci kontaktu z rzeczywistością.
Tekst ukazał się na łamach iGol.pl (link)
No comments:
Post a Comment