Euro zaczyna się na nowo w angielskim obozie. Bramka wypoczętego Rooneya cieszy, ale powracają objawy choroby, która wykończyła poprzedników Hodgsona. Przezwyciężenie jej jest równie istotne co sam bój o półfinał.
Czasami lepiej się dobrze nie przyglądać. Po wczorajszym meczu Wayne Rooney wciąż utrzymywał, że nie był pewien kontrowersji wokół nie-bramki dla Ukrainy. Jeżeli mamy mówić o Anglii jako drużynie, która jest trzy mecze od finału Euro w Kijowie, fazę grupową należy potraktować jako przetarcie.
Gwiazdorzy Premier League znają się świetnie, grają ze sobą od lat. Poza nieopierzonym osiemnastolatkiem, którego Hodgson wpuścił przeciwko Ukrainie dopiero w 87. minucie meczu, pozostałych trzynastu zawodników z herbem trzech lwów na piersi miało średnią 27 lat i ponad 40 meczów w kadrze. Ale od kilku tygodni były szkoleniowiec WBA i Fulham na nowo musi nakręcać tę maszynę. Sęk w tym, że jest ona w ruchu.
Work in progress
Patrząc na statystyki, obieżyświat Hodgson dokonuje małego cudu. W pięciu meczach pod jego wodzą zespół nie wygrał tylko raz – remisując z Francją w Doniecku. Jednak tylko w iście premierleague'owym thrillerze ze Szwecją jego podopiecznym udało się zdobyć więcej niż jednego gola. Anglia pod rządami Hodgsona zazwyczaj strzela już w pierwszej połowie i głęboko broni przez resztę meczu. Czasami aż za głęboko – karcili ją za to Nasri oraz dwukrotnie Mellberg.
W meczu przeciwko Ukrainie było podobnie, choć o ironio sytuację bramki nie-bramki Devicia sprokurowała zbyt wysoko grająca linia obrony. Większość okazji podopieczni Błochina tworzyli wobec Anglików zepchniętych niemalże do linii pola bramkowego Joe Harta. Jeżeli tylko mieliby więcej zimnej krwi – bądź umiejętności – wyjście z grupy leżało w zasięgu naszych wschodnich sąsiadów.
Czekał od 2004
Wbijając piłkę z dwudziestu centymetrów do pustej bramki, mocnym akcentem do kadry wrócił Rooney. – Napastnik może zdobywać gole z 40 metrów, czterech metrów czy metra – to nie ma znaczenia, liczą się gole, które zdobywa – zapewniał po meczu Alan Shearer, który w barwach „Dumy Albionu” na listę strzelców wpisywał się 30-krotnie. Za sprawą zwycięskiego gola przeciwko Ukrainie popularny „Wazza” potrzebuje już tylko jednego trafienia, aby dogonić legendę Newcastle w tej klasyfikacji. Już przed meczem okładki wszystkich angielskich gazet krzyczały z pierwszych stron o powrocie napastnika. Zapewniając zwycięstwo i pierwsze miejsce w Grupie D, Rooney utrzymał się na okładkach przez kolejny dzień. Jego fryzura z pewnością wywołuje grymas bólu u stylistów.
Trafienie z 48. minuty, nieco szczęśliwe i wydające się formalnością w wykończeniu, może mieć ogromną moc psychologiczną. Napastnik Manchesteru United nie strzelił bramki na imprezie międzynarodowej od ośmiu lat, kiedy jego talent rozbłysł na cały kontynent podczas Euro 2004 na portugalskich boiskach. Pewny siebie i wypoczęty – po raz pierwszy od pięciu tygodni wyszedł w pierwszym składzie – Rooney może jeszcze odegrać dużą rolę w tym turnieju.
Z pewnością będzie mógł liczyć na świetne piłki od Stevena Gerrarda. Pomocnik Liverpoolu większość minionego sezonu spędził, lecząc kontuzje, ale dzięki temu pełen sił jest teraz motorem napędowym ataków reprezentacji Anglii. Choć sam wcześniej mówił o presji wynikającej z pełnienia roli kapitana, opaska mu nie ciąży. Dośrodkowanie, na końcu którego Rooney wbił piłkę do bramki, było już trzecią asystą Gerrarda na tym Euro.
Wraz z kolejnymi wynikami media pompują balon oczekiwań wobec zawodników Hodgsona. Do Krakowa polecieli, aby się nie skompromitować. O wyjściu z grupy na pierwszym miejscu nikt nawet nie przebąkiwał. Po cichu liczono na drugie miejsce, wówczas otwierałaby się perspektywa ćwierćfinałowego starcia z naddrużyną Hiszpanii. „Mission impossible” – mówiono. Ale wobec niespodziewanej porażki Francji ze Szwecją Anglicy trafili na Włochów. Zmierzą się z nimi w ostatnim ćwierćfinale, w niedzielę w Kijowie. Poza Buffonem, Pirlo i Balotellim piłkarze „Azzurrich” nie są szerzej kojarzeni na Wyspach. W lidze angielskiej sam „Super Mario” jest częściej obiektem drwin, aniżeli podziwu. „Trudny rywal, ale z pewnością w naszym zasięgu” – mówią już komentatorzy. Zaczyna się.
Nawrót choroby
Nieuchronnie coraz łatwiej jest już mówić nawet o półfinale, a może i… No właśnie. Przez lata to presja wyniku ze strony mediów, wpływająca następnie na nastroje w społeczeństwie, była najtrudniejszym do pokonania rywalem „Dumy Albionu”. Anglicy wygrali na Ukrainie turniejową grupę po raz pierwszy od czasów Euro 1996, imprezy rozgrywanej na ich własnych boiskach. Kolejne półtorej dekady, buńczucznie nazwanej przez tabloidy złotym pokoleniem, było pasmem zawodów, frustracji i dramatycznych porażek. Często z powodu rozdmuchanych oczekiwań i nadziei.
Ostatnie, czego potrzebuje teraz Hodgson we wspinaniu się po turniejowej drabince, to właśnie presja. Świadomi są tego wszyscy, łącznie z dziennikarzami brukowców, ale niczym nieuleczalne uzależnienie presja wraca w kluczowym momencie. Na gorąco po meczu sam Glenn Hoddle zaczął pleść, że przecież w 1966 roku Anglia również ledwo przeczołgała się przez fazę grupową, a i bramka widmo im wówczas pomogła w sięgnięciu po puchar.
Sześćdziesiąty szósty – jedyna perła w pełnej pychy koronie angielskiego futbolu – zaczyna wracać niczym upiór i niebezpiecznie działać na wyobraźnię mediów i kibiców. Choć nie miał tego problemu wcześniej, Roy Hodgson musi teraz wymyślić, jak powstrzymać nie tylko Balotellego, Cassano czy Di Natale, ale i widmo przeszłości, które sparaliżowało poprzedników i ich podopiecznych. To może być kluczowa bitwa, jeżeli Anglia ma mierzyć w medale na mistrzostwach Europy.
Tekst ukazał się na łamach iGol.pl (tutaj).
No comments:
Post a Comment