Religia w ostatnim czasie gościła na pierwszych stronach gazet z samych złych powodów. Analizując sprawę krzyża na Wolstonbury Hill oraz Krakowskim Przedmieściu, wizyty papieskiej w Wielkiej Brytanii oraz "palenia Koranu" na Florydzie, ciężko jest nie dostrzec kryzysu w jakim znajduje się Kościół oraz jego nieudolnie budowany medialny wizerunek.
W miniony weekend, 3. i 4. września, niewielka parafia The Point Church z West Sussex zdecydowała się zorganizować 24-godzinną pielgrzymkę po hrabstwie. Punktem kulminacyjnym było postawieniem krzyża na Wolstonbury Hill, majestatycznie prezentującym się wzgórzu nieopodal miasteczka Hassocks. Całą akcję zainicjował wikary James di Castiglione; stworzono fanpage na facebooku oraz profil na twitterze, a także informowano lokalne media, by przyciągnąć jak najwięcej uczestników.
Kontrowersje zaczęły się już dzień po pielgrzymce, kiedy lokalni mieszkańcy wyszli na porano-niedzielny spacer po popularnej trasie. Zdumieni ujrzeli na szczycie wzgórza wielki drewniany krzyż, który niczym Anioł Północy w Gateshead dostojnie spoglądał na dolinę. W poniedziałek rozdzwoniły się telefonu National Trust, rządowej organizacji zajmującej się ochroną przyrody oraz zabytków, ze skargami od spacerowiczów. Tego już dnia lokalne gazety informowały o rozgoryczonych mieszkańcach, którzy narzekali na postawienie krzyża, "przywłaszczanie ziemi przez Kościół" oraz "zepsucia" krajobrazu.
Sprawą szybko zajął się odpowiedzialny za postawienie za akcję James di Castiglione. Wikary przeprosił za całą sytuację i obiecał, że już w kolejny weekend krzyż zostanie zabrany z Wolstonbury Hill. "Ostatnią rzeczą, którą chcieliśmy, to kogokolwiek obrazić lub zasmucić. Naszą intencją było zostawienie symbolu nadziei i aby ludzie wiedzieli, że Kościół modli się za wspólnotę oraz mieszkańców tego regionu Sussex, jakiejkolwiek byliby wiary" - powiedział di Castiglione. Minął tydzień, krzyża już nie ma, choć opinią tych, którym ów widok się podobał, nikt się nie zainteresował.
W nadchodzącym tygodniu z wizytą do Wielkiej Brytanii uda się Benedykt XVI. Kiedy ostatni raz Papież był na Wyspach, toczyła się wojna na Falklandach. By nie popsuć relacji z argentyńskimi katolikami, Jan Paweł II zdecydował się wówczas odwołać spotkanie z Margareth Thatcher, ówczesną premier i odpowiedzialną za wysłanie floty w rejon południowego Atlantyku. Również i teraz nie brakuje spornych kwestii. Pielgrzymka Benedykta XVI dostała status wizyty głowy państwa, co jak mówią jego krytycy, chroni go przed aresztowanie za pogwałcenie wielu praw człowieka oraz zatajanie dowodów o skandalach z udziałem duchownych. W ostatnim czasie brytyjskie media opublikowany i wyemitowały wiele materiałów, które przeważnie przedstawiają jego dotychczasowy pontyfikat w ciemnych kolorach. Momentami nie sposób odnieść wrażenie, że do Edynburga, Glasgow, Londynu i Birmingham wybiera się jakiś europejski Robert Mugabe.
O ile poprzednia wizyta Papieża w 1982 roku miała otoczkę koncertów megagwiazdy rocka (wszak kto inny przyciąga dwa miliony ludzi i zapełnia stare Wembley, nieistniejący już stadion Ninian Park w Cardiff oraz ogromny park Bellahouston w Glasgow?), obecna będzie na znacznie mniejszą skalę. Przy budżecie o połowę niższym w porównaniu z poprzednią pielgrzymką i tak nie brakuje głosów krytyki ze stron grup dążących do pełnej sekularyzacji kraju, że koszta dla państwa są zdecydowanie za wysokie.
Podobnie jak w 1982, katolicy stanowią osiem-dziewięć procent społeczeństwa. Mimo że przez ostatnie 30 lat ten procent systematycznie spadał, sytuację podobno uratowała nieco imigracja z krajów Europy Środkowej i Wschodniej. Brytyjskie media spodziewają się, że to właśnie nowi przybysze tłumnie wyjdą przywitać papieża zapominając jednak, że wielu z nich jest innego wyznania (Bułgarzy, Rosjanie, Rumuni) bądź nie wierzy wcale (Czesi). Jaka będzie ta pielgrzymka papieska? Komentatorzy wstrzymują się z konkretnymi prognozami, ponieważ trudno ocenić nastroje społeczne bez wyraźnych punktów odniesienia - zbyt wiele wody upłynęło w Tamizie by posiłkować się wydarzeniami z AD 1982. Oficjalna strona wizyty pod www.thepapalvisit.org.uk.
Znacznie łatwiej przyszło telewizyjnym "ekspertom" komentować głośną już sprawę "palenia Koranu". Pomysł już w samym zalążku głupi i mogący zainteresować niewielką frakcję społeczeństwa. No i dziennikarzy. Idea zrodziła się na amerykańskim Południu, gdzie fanatyzm religijny nie ustępuje temu na Bliskim Wschodzie. Trafiła kosa na kamień, bo Stany Zjednoczone to mimo wszystko kraj demokracji, wolności oraz wszechobecnych mediów. Pomimo iż akcje tego typy na Zachodzie po prostu nie zyskają poparcia, niepotrzebne zainteresowanie mediów grupką fanatyków oraz próba "sprawiedliwego" relacjonowania (sprawiedliwego, gdzie obu stronom poświęca się tyle samo czasu i uwagi) wydarzeń na Florydzie jest wodą na młyn dla znacznie bardziej groźnych muzułmańskich odpowiedników pastora Terry'ego Jonesa. Stopień ryzyka ataków terrorystycznych znacznie się podniósł, a za ewentualną tragedię będzie winiony pewien podstarzały i szalony pastor, a nie wielkie medialne korporacje. CNN, Fox, Reuters, AFP i im podobni zarabiają olbrzymie pieniądze bez jakiejkolwiek odpowiedzialności za relacjonowanie w stylu kamikadze: byle tylko to sprzedać i zainteresować maksymalną widownię.
Nieco inaczej, ale równie krytycznie wobec mediów, można ocenić relacjonowanie scen spod Pałacu Prezydenckiego. Broniący krzyża są prezentowani jako religijni fanatycy, niczym parafianie Terry'ego Jonesa. Nie spotkałem się natomiast z analizą wydarzeń na Krakowskim Przedmieściu, która sięgałaby wstecz aż do przemian ustrojowych by wyjaśnić skąd ta grupka ludzi czerpie inspirację. Pomimo odcinana się od "obrońców krzyża", nawet w silnej katolicko Polsce Kościół nie jest w stanie wypracować mocnej pozycji by przekaz medialny był jasny: "obrońcy krzyża" z religią nie mają nic wspólnego, to są przegrani zmian polityczno-społecznych, które nastąpiły w Polsce w przeciągu ostatnich 20 lat, a jedyną formą wyrażenia frustracji jest identyfikacja z religią, która wielokroć ich wspierała i była schronieniem w czasach reżimu komunistycznego. Inna sprawa, że mediom również jest wygodnie nie zagłębiać się w tym problemie i "komentować" wydarzenia według tego, co i tak można zobaczyć, niczym piłkarski mecz w telewizji.
Wyżej wymienione historie mogą sugerować, że Kościół jest obecnie w defensywie i poświęca mało uwagi na swój PR oraz budowanie pozytywnego medialnego wizerunku, aby wyjść z parteru. Im dłużej taka sytuacja ma miejsce, tym łatwiej jest uderzyć w tak ogromną organizację nawet małymi historiami i wydarzeniami, a takowych zapewne będzie przybywać. Sytuacji na pewno nie poprawi również wizyta w Wielkiej Brytanii, gdzie do głosu dojdzie wiele krytycznych wobec Kościoła grup. Dopiero w listopadzie tego roku Papież uda się do Hiszpanii, która podobnie jak Polska oraz kraje Ameryki Łacińskiej, może pomóc odbudować wizerunek oraz zaufanie w szeroko rozumianym globalnym społeczeństwie. Wówczas jednak potrzebne będzie dynamiczne wykorzystanie momentum poprzez większą otwartość, reformy oraz medialną ofensywę, jeżeli kryzys miałby nie powrócić w najbliższym czasie.
No comments:
Post a Comment